poniedziałek, 26 marca 2012

Z żółwiem wyścig ślimaka

Śledząc rozgrywki rodzimej Ekstraklasy odnieść można wrażenie, że oto na starcie wyścigu pt.'Mistrz Polski' stanęli biegacze wcale swojego miana nie godni. Najszybszy do niedawna biegacz z Wrocławia do biegu ochotę wyraźnie stracił, depczący mu po piętach Warszawianin dogonił go i nawet wyprzedził, ale oderwać się jakoś nie może. Mimo słabego tempa dwóch pierwszych dystansu nadrobić nie potrafią uchodzący za czołowych w naszym kraju, przedstawiciele Poznania i Krakowa. Czy ktoś w ogóle chce wygrać ten wyścig?



Sprawdziło się to, o czym na tym blogu już się pisało. Najpoważniejszym przeciwnikiem Legii w drodze po Mistrzostwo będzie...sama Legia. Jej remis, z mającym niezłą rundę wiosenną Bełchatowem, był dla Śląska szansa na powrót na fotel lidera. Wrocławianie grali w Poznaniu z niepotrafiącym na wiosnę wygrać, a nawet strzelić gola Lechem. W przełamaniu złej passy pomogli bardzo wydatnie. Pierwszego gola wpakowali sobie sami, drugiego stracili po rzucie karnym. Zamiast więc przewagi nad legią jest powiększająca się strata.

Inny 'kandydat' Wisła Kraków wiosnę rozpoczął nieco tylko lepiej niż Śląsk, ale 6 zdobytych punktów na 18 możliwych mówi sporo o jakości gry 'Białej Gwiazdy'. Spory na nią wpływ mają z pewnością zawirowania i roszady na ławce trenerskiej. Michał Probież to już trzeci trener w tym sezonie, trzecia koncepcja gry, której piłkarze uczyć się muszą niejako od nowa. Gdy się nauczą, wyniki mogą być lepsze, czasu jednak nie ma zbyt wiele, a sezon bez Europejskich Pucharów rysuje się już całkiem wyraźnie. To samo widzieć muszą w Poznaniu. Lech choć ze Śląskiem wygrał, to wypadł bardzo słabo, a strata do trzeciego Ruchu to 9 pkt, czyli ponad dwukrotnie więcej niż udało się Poznaniakom zdobyć w 5 ostatnich meczach (4 pkt). Misssion: Impossible.

Czy ktoś zatem jest w stanie dogonić człapiącą do mety Legię? Biorąc pod uwagę obecną formę, oraz pozostałe do rozegrania mecze może to być tylko wspomniany przed chwilą Ruch Chorzów. Po pierwsze z Legią zagra bezpośredni mecz i to, że odbędzie się on na Łazienkowskiej nie robi wielkiej różnicy, co potwierdził choćby ostatni mecz z Bełchatowem. Dla dobrze, a kto wie czy nie najlepiej ostatnio grających Chorzowian będzie to jedyny mecz z drużyną z czołówki.  Legia natomiast już w najbliższy weekend zagra w Krakowie z Wisłą, gdzie wygrała tylko jedno z 10 ostatnich spotkań, przegrywając aż 7! W ostatniej kolejce podejmie pretendująca do miana rewelacji wiosny - Koronę. Jeśli Kielczanie utrzymają dotychczasowe tempo, mogą wygrać z każdym, a terminarz do przesadnie trudnych nie należy.

Pozostałe do rozegrania mecze:

Legia: Wisła (w), Ruch (d), Widzew (w), Lech (d), Jagiellonia (d), Lechia (w), Korona (d)

Ruch: Widzew (w), Legia (w), Górnik (d), Polonia (w), ŁKS (d), Cracovia (w), Lechia (d)

Korona: Polonia (d), Górnik (w), Lech (d), Zagłębie (d), ŁKS (w), Bełchatów (w), Widzew (d), Legia (w)

Ruch ma bardzo łatwa końcówkę, więc wiele powinno się wyjaśnić w ciągu najbliższych dwóch kolejek. Jeśli dogoni Legię, końcówka sezonu może być ciekawa. Największym przegranym może być natomiast Śląsk Wrocław. Brzmi to nieco jak czarnowidztwo, ale w obecnej formie zawodników, przy dosyć mętnej atmosferze jak wytworzyła się wokół zespołu, oraz niezłej grze Ruchu i Korony o miejsce gwarantujące start w Europejskich Pucharach może być niezwykle ciężko.


środa, 21 marca 2012

Pyrrusowe zwycięstwo

Rewanż z Arką Śląsk wygrał, ale w dwumeczu był gorszy. Najbardziej szkoda straconego w głupi sposób gola. Nie pierwszy raz błędy obrony sporo kosztują cały zespół. Bardzo niepewnie zagrał po raz kolejny Pietrasiak, bezbarwnie Dudek, ale zespół jako całość sprawiał wrażenie dobre, wyraźnie przewyższając w tym meczu zespół gości. Taki niestety urok systemu pucharowego, jeden dobry mecz to za mało. Adam Małysz powiedziałby, że trzeba oddać dwa równe skoki.



W grze Śląska widać jednak postęp, wyraźnie idzie ku lepszemu. Zniknęły wreszcie problemy z kondycją i szybkością. Śląsk do końca atakował, choć w ostatnich minutach już nieco rozpaczliwie. Trzeba też przyznać, że obrona Arki, mimo straty 3 goli zagrała przyzwoity mecz. Końcowa ocena mogła być jednak inna, gdyby Cristian Diaz nie marnował dobrych, lub bardzo dobrych sytuacji. Argentyńczyk jest w niezłej formie, ale razi nieskutecznością. Na słowa pochwały zasłużył też na pewno Tadeusz Socha. Wychowanek Śląska często podłączał się do akcji ofensywnych i miał dwie asysty. Nie ustrzegł się co prawda kilku błędów w obronie, ale jego dobrą dyspozycję trzeba podkreślić.

W bardzo dobrej formie są również Madej i Sobota, choć szczególnie u tego drugiego widać, że nie wykorzystuje pełni swoich możliwości. W środku pola wreszcie zaporą nie do przejścia był Kaźmierczak. Popisał się też kilkoma długimi i precyzyjnymi podaniami. Wyraźnie rozkręca się Sebastian Mila. Był to jego drugi mecz z rzędu, w którym strzela dwa gole. Kapitan Śląska nie boi się brać ciężaru gry na siebie i co chyba najważniejsze nie boi się strzelać.

Podobały się zwłaszcza akcje skrzydłami, przy czym bardziej te przeprowadzane prawa stroną. W przeciwieństwie do ofensywnie nastawionego Sochy, ustawiony na lewej obronie Pawelec miał więcej zadań defensywnych. Osamotniony na lewym skrzydle Madej, radził sobie jednak więcej niż przyzwoicie. W ogóle z pierwszej 'jedenastki' pretensje można mieć w zasadzie tylko do Pietrasiaka i ewentualnie Dudka. Reszta spisała się dobrze. Spośród rezerwowych, którzy pojawili się na boisku martwi z pewnością 'niewidzialność' Johana Voskampa. Przy czym niewidzialność działa nie tylko na obrońców przeciwnika. Voskampa na boisku ciężko zauważyć w ogóle. Przypomnijmy, że w rundzie jesiennej był to najlepszy strzelec Śląska.

Czy wtakim razie wrocławianie są w stanie włączyć się znowu do walki o Mistrzostwo Polski? Na to pytanie pełniejsza odpowiedź poznamy w niedzielę. Przed emczach z Lechem jednak, można być optymistą





Małe rzeczy w wielkim cieniu

Małe rzeczy w wielkim cieniu

Oczy całej piłkarskiej Europy zwrócone były wczoraj na Camp Nou w Barcelonie, gdzie Lionel Messi strzelał gola nr 232, 233 i 234 w swojej zawodowej karierze. Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, ot kolejny hat trick, gdyby nie fakt, że dzięki temu jest obecnie najlepszym strzelcem w historii 'Blaugrana' (wyprzedził legendarnego już Cesara, który po boiskach piłkarskich biegał na przełomie lat 40-tych i 50-tych), pobił rekord ilości zdobytych bramek ligowych w jednym sezonie (który współdzielił już z inną legendą Ronaldo), oraz wyrównał swój zresztą rekord ilości bramek strzelonych we wszystkich rozgrywkach (już w sumie 53 gole). Wszystko to w wieku lat niespełna 25 i na niemal 2 miesiące przed zakończeniem sezonu. Warto przypomnieć,  że Złotą Piłkę, czyli nagrodę dla najlepszego piłkarza na świecie zgarnia niezmiennie od trzech lat. Czy dla tego człowieka istnieją jakieś granice?


W cieniu niejako wielkiej historii tworzącej się na naszych oczach, pogrywał sobie Puchar Polski. Na uboczu, po cichutku, polscy piłkarze wybiegli na boiska, by cieszyć nasze oczy i radować serca. Najwięcej powodów do 'uśmiechu' mieli kibice Legii, która omal nie poległa u siebie z Gryfem Wejcherowo, występującym obecnie w III lidze. Honor lidera polskiej ekstraklasy uratował w doliczonym czasie gry Michał Żyro. Gol wywołał na trybunach niemal euforię, co świadczy o dużym dystansie fanów warszawskiego zespołu. Nad wynikiem 1-1 nie warto się jednak pochylać, bo po pierwszym, wyjazdowym zwycięstwie 3-0, Legia była murowanym kandydatem do awansu.

Jest również najpoważniejszym kandydatem do tytułu Mistrza Polski. Głównie dlatego, że reszta niemiłosiernie słabuje. W najgłębszym kryzysie jest niewątpliwie Lech Poznań. 7 mecz po przerwie zimowej i bilans: 0 zwycięstw i 0 goli. Strata do lidera to już 14 pkt i chyba trzeba zacząć myśleć o przyszłym sezonie.

Bardzo istotna okazać się może najbliższa kolejka ligowa. Spośród drużyn z miejsc 2-6 aż 4 zagrają między sobą (Ruch (3) - Wisła (6), Korona (5) - Polonia (4)), Śląsk (2) natomiast czeka zawsze trudny wyjazd do Poznania. Legia w tym czasie zagra u siebie dwunastym w tabeli Bełchatowem. Najistotniejsza jest w tym wypadku postawa Śląska.

Wrocławianie zaczęli rundę wiosenną od falstartu, którego kulminacją była porażka z Legią właśnie. 0-4 na własnym stadionie, wypełnionym niemal po brzegi? To nie jest porażka, to klęska! Zbyt trudnym przeciwnikiem okazał się również Ruch, Widzew i Korona Kielce, która wyrasta na rewelację rundy. Później przyszła jeszcze porażka w pierwszym meczu Pucharu Polski z Arką Gdynia. Przełamanie nastąpiło dopiero w ostatnią niedzielę i to z najsłabszą drużyną w Lidze! Więcej o formie wrocławian powiedzieć będzie można dziś (rewanż z Arką), a na pewno w niedzielę. Jeśli Śląsk z Lechem przegra, marzenia o mistrzostwie trzeba będzie odłożyć.

Wszystko zatem wskazuje na to, że największym rywalem Legii w drodze do mistrzostwa będzie...ona sama. Przypadki zlekceważenia przeciwnika, czy grania na 'pół gwizdka' to dla Macieja Skorży i jego podopiecznych nie pierwszyzna. Stare przysłowie mówi: Umiesz liczyć, licz na siebie. Piłka jest po stronie Legii, wszystko więc w jej rekach (a raczej nogach).











wtorek, 20 marca 2012

Finał hiszpański, Mourinho znowu na szczycie?

Finał hiszpański, Mourinho znowu na szczycie?


Potencjalnie najsłabszy przeciwnik w 1/4 finału, łatwiejsza połowa drabinki, a przede wszystkim starcie z Barceloną odroczone do ewentualnego finału. Bezapelacyjnym zwycięzcą losowania został Real Madryt

Jose Mourinho przychodził do Madrytu nie tylko jako świeży zwycięzca Ligi Mistrzów, osoba charyzmatyczna, zdolna podnieść z zapaści najbardziej utytułowany klub w Europie. Przychodził przede wszystkim, jako specjalista od wygrywania z Barceloną. Przed chwila pokonał ją w półfinale Ligi Mistrzów prowadząc Inter Mediolan, wcześniej udało mu się to również z Chelsea Londyn. W stolicy Hiszpanii nie wyobrażano sobie osoby lepiej nadającej się do przełamania hegemonii drużyny ze stolicy Katalonii.

Efekty znamy bardzo dobrze. Mourinho w Barcelonie lubiany nie był nigdy, gdy dwa już niemal lata temu, po ostatnim gwizdku wybiegł na murawę Camp Nou, świętować z Interem awans do finału LM, gospodarze, iście nie po gospodarsku potraktowali go zraszaczami. Dla tamtejszych kibiców zawsze był jednym z największych wrogów. Teraz obejmował ster wroga największego. Taka kumulacja nie mogła pozostać bez wpływu na mobilizację zawodników Dumy Katalonii. Dziś jego jedyny sukces z Realem to zwycięstwo w finale Copa del Rey, po golu Ronaldo w dogrywce. Nie udało się za to z Barceloną wygrać żadnego dwumeczu, a było ich już trzy (LM z zeszłym sezonie, Superpuchar i Puchar w obecnym). Tym razem dwumeczu udało się uniknąć.

W pojedynczym meczu, zwłaszcza o stawkę najwyższą, jakim niewątpliwie byłby finał LM zdarzyć może się wszystko: karny, czerwona kartka, nieodgwizdany spalony. Losy meczu wcale nie muszą rozstrzygnąć się wyłącznie na podstawie umiejętności, czy taktyki. Decydować może pojedynczy błąd, lub przebłysk geniuszu. Jest tez mniej czasu na odrobienie strat, reagować trzeba natychmiast. Na komfort rewanżu pozwolić sobie nie można. To wszystko oczywiście nie czyni z Realu faworyta, niewątpliwie jednak wyrównuje szanse.

Istotnym czynnikiem mogą być również przeciwnicy. Bayern Monachium odzyskał w ostatnim czasie rezon i rozstrzelał dwóch ostatnich przeciwników 13-0. Finał w dodatku, rozegrany będzie na jego stadionie mobilizacja więc jest podwójna. Real jednak ma za sobą jak dotąd sezon niemal idealny. Mimo porażki z Barceloną, w La Liga prowadzi mając nad nią 8 pkt przewagi. Fazę grupową LM przeszedł spacerkiem, nie dał również szans CSKA Moskwa w 1/8 finału. Starcie z Bawarczykami (o APOEL-u nikt trzeźwo myślący  raczej nie wspomni) będzie z pewnością fascynujące, trudno jednak z stawiać tych ostatnich w roli faworyta.

Barcelona w pierwszej kolejności uporać się musi z odradzającym się Milanem. O trudności tej przeszkody zaświadczyły już mecze grupowe, a smaczku dodają tarcia na linii Ibrahimovic - Guardiola. Gdyby ta przeszkodę Katalończycy przeskoczyli, czekać na nich będzie zwycięzca pary Chelsea - Benfica. Do niedawna wydawało się, że taka para może stoczyć wyrównany bój. Jednak po odejściu Villasa - Boasa 'The Blues' nabrali wiatru w żagle, a gole strzelać zaczął nawet Fernando Torres. Para przeciwników Milan - Chelsea, wygląda mimo wszystko nieco groźniej niż APOEL - Bayern. 

Dla kibiców Blaugrana mam jednak słowo otuchy. Zdarzył się już sezon, w którym Barcelona musiała się mierzyć i z Milanem i z Chelsea. Było to w sezonie 2005/06, trenerem Londyńczyków był Jose Mourinho, a ostatecznie Puchar Mistrzów na paryskim Stade de France wzniósł do góry Carles Puyol.










Liga Mistrzów, czyli wojna charakterów.


Liga Mistrzów, czyli wojna charakterów.

Choć Barcelona i Real Madryt wciąż pozostają głównymi faworytami do zwycięstwa w Lidze Mistrzów, to rywalizacja wyraźnie nabiera rumieńców i zapowiada się naprawdę fascynująco.

Chyba tylko niepoprawni optymiści spośród kibiców CSKA Moskwa wierzyli wczoraj w zwycięstwo i awans swojego zespołu. Drużyna Jose Mourinho nie pozostawiła im żadnych złudzeń, kontynuując sezon niemal doskonały. Równie łatwo ze swoim przeciwnikiem rozprawiła się Barcelona, więc obaj hiszpańscy giganci bez przeszkód kroczą do ostatecznego rozstrzygnięcia w finale. Tak przynajmniej wydawało się do niedawna..

Z wielkich firm na placu boju bowiem, w najgorszym a wcale nie niemożliwym wypadku, pozostałby tylko AC Milan. Mediolańczykom klasy odmówić nie sposób. Czytelnicy madryckiego dziennika 'AS' to właśnie rosso-nerrich wskazywali jako najtrudniejszego potencjalnego rywala dla 'Królewskich' w 1/4 finału. Problemy z nimi miała już Barcelona w meczach grupowych, remisując u siebie i wygrywając na wyjeździe, w obu przypadkach po meczach niezwykle emocjonujących i zaciętych. Szczególnie jednak do myślenia daje drugi mecz, przegrany na własnym boisku z Katalończykami 2-3. W rywalizacji puhcarowej taki wynik to zwykle strata nie do odrobienia. Zwłaszcza gdy rewanż wychodzi tak, jak ostatnio na The Emirates Stadium. Trudno więc wyobrazić sobie, by mógł Milan w pojedynkę stawić czoła koalicji hiszpańskiej.

We wtorek jednak i to z mocnym przytupem do grona faworytów wrócił Bayern Monachium. Rozdzierani konfliktami wewnętrznymi Bawarczycy mieli zadanie tylko z pozoru łatwe. Ich największym przeciwnikiem nie był wcale rewelacyjny FC Basel, ale oni sami. Tomas Muller podawany za wzór cnót i profesjonalizmu, popadł w konflikt z trenerem Juppem Heynckesem, któego oskrżyłał o faworyzowanie Tonego Kross'a, kosztem własnej osoby. Gdy wreszcie wychodził na boisko, jego słabej grze towarzyszyły kłotnie z kolegami z drużyny. O skrajny indywidualizm, żeby nie powiedziec egoizm oskarżany jest Robben, na którego krytyke pozwolił sobie pamiętający go z czasów Realu Madryt Bernd Schuster. Drużyna, która wspaniale rozpoczęłą sezon w Bundeslidze, teraz znowu musi gonić Borussie Dortmund.

Bawarczycy pokazali jednak, że potrafią się mobilizować w najważniejszych momentach. Gości z Bazylei rozbili w pył, pokazując niesamowity charakter i umiejętność przezwyciężania wewnętrznych trudności.

Jeszcze dłuższą 'podróż odbyli gracze Chelsea Londyn. Za naprawdę marne wyniki pracę stracił Andre Villas – Boas. Trener z pewnością niezwykle utalentowany, nie potrafiący jednak poradzić sobie z nadmiarem indywidualności zebranych w szatni. To co udało się na początku drogi Mourinho, wcale nie musiałoby udać mu się teraz. Mówi się, że pozycja w klubie niektórych zawodników jest nie do ruszenia. To konflikt Villasa – Boasa z Terrym, Lampardem i Drogbą kosztował tego pierwszego posadę. Schedę po nim przejął Roberto Di Mateo, dotychczasowy asystent, a kiedyś piłkarz 'The Blues'. Przejął tymczasowo i raczej formalnie. Władzę w szatni dzierży wpsomniana już trójka garczy i kto wie, czy nie wyjdzie to Chelsea tylko na dobre. Wczoraj panowie strzelili po golu, będąc absolutnie kluczowymi postaciami zespołu. Znamienna była sytuacja, kiedy Jonh Terry, już poza boiskiem bez wachania dyrygował drużyną, nie zważając na Di Mateo. Frank Lampard powiedział po meczu, że drużyna pokazała ogromny charakter i że tak grająca jest w stanie pokonać każdego. Warto również pamiętać, że ostatni największy sukces (przegrany po karnych finał LM) Londyńczycy odnieśli pod wodzą Avrama Granta. Mówiło się o nim, że w szatni nie liczył się z nim nikt. Rządzili zawodnicy.

W grze pozostają jeszcze APOEL Nikozja, Benfica Lizbona i Olimpique Marsylia. Awans którejkolwiek z nich do dlaszej fazy (chyba, że trafią na siebie) trzeba jednak rozpatrywac jako ogromną sensację.

Fawortya już dziś wskazać niezmiernie trudno. Jeśli Barcelona i Real trafią na siebie dopiero w finale, po drodze będą musieli zmierzyć się w dwumeczu z conajmniej jednym bardzo silnym przeciwnikiem, a kto wie, czy nie dwoma. Jeśli trafią na siebie wcześniej, czeka ich morderczy dwumecz między sobą. Niezależnie od tego, które z nich awansuje w finale pozostanie faworytem. Na przeciw stanie im jednak firma uznana, pamiętająca niedawne sukcesy (Milan), lub sukcesów rozpaczliwie pragnąca (przegrywający ostatnio finały Bayer i Chelsea). Niezależnie od tego jak potoczy się losowanie jedno jest pewne – emocji nie zabraknie.