niedziela, 8 lipca 2012

EURO 2012 - Turniej upadających stereotypów

Turniej w Polsce i na Ukrainie, w pełni udany pod względem organizacyjnym, kiepski pod względem formy sportowej gospodarzy przejdzie do historii z kilku przyczyn. Było to ostatnie EURO, w którym brało udział 16 drużyn (za 4 lata będzie ich już 24), cieszyło się również największym zainteresowaniem kibiców. Ważne jest jednak to, że był to turniej, podczas którego wiele stereotypów legło nieodwołalnie w gruzach. 

"Piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy"


Słowa, które wypowiedział niegdyś Gary Lineker, znakomity angielski napastnik zdaja się tracić na aktualności. Niemcy niegdyś kojarzący się z nieubłaganie zmierzającym do celu czołgiem, dziś znacznie wypięknieli. Na ich grę patrzy się z przyjemnościa. Do typowej niemieckiej solidności z dużym powodzeniem przeszczepiono polot i nieprzewidywalność typową dla krajów słowiańskich, arabskich, a nawet latynoskich. Genialny dyrygent Ozil, super snajperzy Gomez i Klose w połączeniu z solidnością jaką dają Schweinsteiger (uparcie nazywany przez Szpakowskiego SzwanSztangerem), Lahm czy Neuer dają mieszankę iście wybuchową, którą ciężko było wyobrazić sobie w roli pokonanego. Tymczasem Niemcy, 3 krotni Mistrzowie Świata i Europy w XXI w. choć zawsze są blisko, to jednak nie wygrali nieczego. Co więcej, juz głośno mówi się, że problemy reprezentacji są lustrzanym obiciem problemów wielokulturowego społeczeństwa, nie do końca utożsamiającego się ze swoją obecną ojczyzną. Niektórym z piłkarzy oberwało się za małe zaangażowanie podczas śpiewania hymnu, a niemiecki "Bild" napisał nawet, że naprzeciw "włoskim mężczyznom" stanęły "niemieckie baby". Całego tematu mogłoby nie być gdyby nie fenomenalne pokolenie hiszpańskich piłkarzy. Może więc teza Linekera nie straciła na aktualności? Może wystarczy tylko ostatnie jego słowo z "Niemcy" zamienić na "Hiszpanie"?




Inny stereotyp, który bez powodzenia próbowała przełamać w tym sezonie FC Barcelona, to twierdzenie, że  nie da się wygrywać bez napastnika. Wspomniani juz Hiszpanie udowodnili, że można. Jesteśmy świadkami próby rewolucjonizowania piłki noznej. Futbol totalny wymyslono co prawda nie dziś, ani nie wczoraj. Jednak tego co robią obecnie w Hiszpanii nie spodziewał się chyba sam wielki Rinus Michels. Próbę upchnięcia na boisku maksymalnej liczby pomocników obserwowaliśmy w zakończonym niedawno sezonie w pomysłach Pepa Guardioli. Zdarzało się, że w prowadzonej prez niego Barcelonie po boisku biegało tylko dwóch nie-pomocników, na środku obrony regularnie występował defensywny pomocnik Mascherano, a na środku ataku zaprzeczający wszelkim stereotypom środkowaego napastnika - Leo Messi. Vincente del Bosque nie poszedł tak daleko, w obronie stawiał na defensowrów prawdziwych, z krwi i kości. Im dalej jednak od własnej bramki, tym Hiszpania coraz bardziej przypominała Barcelonę. Sześciu doskonale wyszkolonych technicznie pomocników, którzy przy pomocy niekończacych się, krótkich podań cierpliwie i skutecznie w ostatecznym rachunku rozbijali obronę przeciwnika. Cierpliwośc jest tu słowem kluczowym. Hiszpanie mogli rozgrywać w nieskończoność, zmuszając przeciwnika do ciągłego biegania, a zabieganego użądlić w końcówce, jednym celnym pchnięciem. Trudno nie odnieść wrażenia, że mimo efektownego stylu, jest to gra na wskroś defensywna, obliczona głównie na zachowanie czystego konta. I tak rzeczywiście jest. Jak zauważył Rafał Stec, biorąc pod uwagę ostatnie EURO, MŚ 2010 i EURO 2008 Hiszpanie w fazie pucharowej tych turniejów nie stracili ani jednego gola! Ich bilans w tych meczach to 15:0! Efektownie? Niekoniecznie. Efektywnie? Z całą pewnością!



Czy oznacza to zatem, że przyszedł kres środkowym napastnikom? Na pewno nie, wiadomo już jednak, że nie sa oni do wygrywania niezbędni. Mimo jednak malejącej roli snajperów, na boiskach Polski i Ukrainy padł kolejny stereotyp. Ten mianowicie mówiący, że na wielkich turniejach dominuje futbol defensywny. 76 goli w 31 spotkaniach daje średnią niemal 2,5 gola na mecz. Tylko dwa mecze bez bramek, a pierwszy z nich dopiero w ostatnim z ćwierćfinałów! Najlepszym przykładem na to, że przez ostatnich kilka tygodni dominował futbol ofensywny jest postawa Włochów. Twórcy catenaccio grali przyjemnie dla oka, utrzymywali się przy piłce, turniej rozpoczynając z 3 zaledwie obrońcami! Do ciekawej sytuacji doszło w półfinałach. Portugalia i Hiszpania, obie słynące z efektownej i ofensywnej gry, szachowały się wzajemnie, atakowały niechętnie, a jesli juz to niewielka ilością zawodników. Słynący z twardej obrony i zelaznej dyscypliny Niemcy i Włosi zaprezentowali futbol ofensywny, chcąc mecz rozstrzygnąc w bokserskiej niemal wymianie i tworząc najlepsze widowisko podczas trwania EURO. Powiedzieć, że upadł wtedy pewien stereotyp, to nic nie powiedzieć. W półfinałach wszystko stanęło na głowie!



Z punktu widzenia przeciętnego Polaka warto wspomnieć o jeszcze jednym. W przesyconym martyrologią społeczeństwie utrwalił się zwyczaj jednoczenia się wyłącznie pod wpływem wielkich tragedii. Na codzień skłóceni ze soba Polacy jednoczyli się po śmierci papieża, czy po katastrofie smoleńskiej. Jednoczyli się w bólu i żałobie. Tym razem potrafiliśmy jednoczyć się w radości, pokazaliśmy przed całą Europą naszą prawdziwą, pogodną twarz. Nasza legendarna gościnność oblekła się w realne kształty i zachwyciła wszystkich bez wyjątku przyjezdnych, zarówno piłkarzy jak i kibiców. Żadnych podziałów, żadnego narzekania i nawet politycy ucichli na ten czas. Swoja drogą powinni to robić częściej, bo wszystko co nas dzieli to wyłącznie ich zasługa. Bez nich Polak Polakowi człowiekiem, nie wilkiem! Polska smutna i narzekająca odchodzi w przeszłość. Pokazaliśmy wszystkim że nie mamy się absolutnie czego wstydzić, że należymy do Europy nie tylko ze względów geograficznych. Polaku! Do góry głowę wznieś i śpiewaj naszą pieśń! Pieśń o nowej, lepszej Polsce!










czwartek, 14 czerwca 2012

Euro raport

Za nami 6 dni EURO 2012, jesteśmy więc dokładnie w połowie fazy grupowej. W 12 meczach padły 33 gole, co daje średnią niespotykaną na tej rangi turniejach od lat! Jak zwykle solidni Niemcy, jak zwykle skłócona, nie lubiąca ze sobą grać Holandia, zupełnie niezwykle walcząca do końca Polska i szansa na historyczny sukces.

Przed turniejem wśród faworytów wymieniano m.in. Niemcy, Hiszpanię, czy Holandię.. Już wiadomo, że tylko wyjątkowy zbieg okoliczności uratuje tych ostatnich. Zespół Oranje złożony głównie z wielkich indywidualności, będących gwiazdami w swoich klubach, zupełnie nie funkcjonuje jako drużyna. Robben, van Persie, czy Sneijder zajęci byli głównie udowadnianiem sobie nawzajem kto jest lepszy. A i to oczywiście tylko w przerwach od ciągłych kłótni. W ten sposób Holendrzy są o krok od kompletnej klęski, a jednym z warunków ich ewentualnego awansu jest porażka Niemców z Duńczykami.



Trudno sobie jednak wyobrazić zawodników Joachima Loewa pzegrywających z kimkolwiek. Bardzo solidna obrona, świetny bramkarz i Mario Gomez na szpicy to argumenty stawiające naszych zachodnich sąsiadów w roli zdecydowanego faworyta turnieju. Póki co pewnie zmierzają do wygrania grupy B. Jęsli, więc biało-czerwoni rozprawią się z Czechami (w co głęboko wierzę)...

...dojdzie do powtórki z 6 września, a na stadionie w Gdańsku staną naprzeciw siebie reprezentacje Niemiec i Polski. Poprzednio blisko historycznego sukcesu byli gospodarze. Po błędzie Jakuba Wawrzyniaka skończyło się na 2-2. Przypomnę, że z sąsiadami zza Odry w piłkę nożną nie wygraliśmy jeszcze nigdy. Czy można sobie wyobraziź lepszy moment?

Wydaje się, że w meczy z Rosją Francszek Smuda znalazł idealne ustawienie. Mocno zagęszczona obrona, przyjmowanie przeciwnika na własnej połowie i szybkie kontry naszych skrzydłowych. Gdyby nie błąd w kryciu, jaki popełnił przy golu Dzagojewa Piszczek, taka taktyka sprawdziłaby się w 100%. Jeśli jednak potrafiliśmy w takim stylu strzelić gola Rosjanom, to strzelimy również Czechom, tym bardziej że strzegący bramki Petr Cech w tak kiepskiej formie nie był już dawno. Od siebie dodać mogę, że gdybym był selekcjonerem, Obraniaka zastąpiłbym kimś szybszym, lepiej czującym się w kontrach np. Grosickim. Wiadomo jednak, że Polska to kraj 38 milionów trenerów, Smuda zaś w przeciwieństwie do Engela, Janasa i Beenhakkera uniknął prześladującego nas ostatnio scenariusza: mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Tym razem ostatnie spotkanie będzie spotkaniem o wszystko!



środa, 16 maja 2012

Dieta ogórkowa

Jak zwykle po zakończeniu sezonu w prasie namnożyło się plotek, spekulacji i zwykłych życzeń. Kluby zakończyły rywalizację na murawie, ale nikt nie ma wakacji. Rozpoczął się sezon ogórkowy, działacze heroicznym wysiłkiem próbują zatrzymać zasłużonych graczy i dokooptować nowych, przetłoczyć trochę świeżej krwi. Przy czym w realiach europejskich oznacza to wzmocnienia, w polskich utrzymanie stanu z roku poprzedniego, nawet jeśli ten nie był najlepszy.

Paradoksalnie trudniejsze zadanie czeka rodzimych działaczy. Rudniev już z Lecha odszedł, podobno za 3,5-4 mln euro, czyli za cenę całkiem przyzwoitą. W Hamburgu, bo tam wylądował cieszą się jak małe dzieci, że ściągnęli następcę Lewandowskiego w Poznaniu. Niewielka w tym jednak pociecha dla kibiców "Kolejorza", bo pieniądze pójdą na bierzącą działalność, po poprzednim sezonie w budżecie zostały głownie pustki, okraszone pokaźną dziurą. Trener Mariusz Rumak, który wyrósł na trenerskie odkrycie minionego sezonu zapowiedział już, że od skutecznej walki w Europejskich Pucharach ważniejsze będzie zbudowanie zespołu na lata. Krążące tu i ówdzie plotki o zainteresowaniu Lecha graczami Polonii Warszawa, czy Widzewa, nawet jeśli pozostaną tylko plotkami pokazują kierunek, w którym pójdzie zespół z Bułgarskiej.

Jeszcze "weselej" może być w Warszawie. Józef Wojciechowski ma zamiar definitywnie skończyć z piłką. Nie pierwszy, ale tym razem już podobno na 100% ostatni raz. Podobno. Opcje są 3. Pierwsza: sprzedać klub w całości innemu inwestorowi. Prawdopodobieństwo to liczba w okolicach zera, z tendencją do wartości ujemnych. Klub z ćwierć-stadionem, z garstka kibiców i rozdmuchanymi do granic wynagrodzeniami piłkarzy. Ktoś chętny? Opcja druga: wysprzedać chociaż piłkarzy. To mogłóoby się udać, gdyby ceny były atrakcyjne, nie mówię już o promocji. Ale Wojciechowski chciałby odzyskać zainwestowana kasę, więc o atrakcyjnych cenach nie ma mowy. Przynajmniej na razie. Gracza z Polonii trzeba nie tylko kupić za sporą cenę, ale i dopieścić go odpowiednią, zbliżoną do polonijnej pensją. Nikogo w Polsce na to nie stać. Wojciechowski wykopał sobie dołek, teraz przyjdzie mu się z niego wygrzebywać. Opcja trzecia: to ewentualnie przystąpić do rozgrywek, z takimi zawodnikami jacy zostaną. Czyli prawdopodobnie z większością obecnej kadry. Trener Michniewicz już zapowiedział, że taką Polonię chętnie poprowadzi.

Rywal zza miedzy, czyli Legia kultywuje tradycje pt: "sprzedajmy najzdolniejszych zawodników gdziekolwiek, a później kupimy podstarzałe gwiazdy, które do niczego się nie przydadzą". Niecałe pół roku temu zespół opuścili Rybus, Borysiuk i Komorowski. Na ich miejsce zakontraktowano Nacho Novo i Ismaela Blanco. Obu w klubie już nie ma. Przyznaję bez bicia. Byłem pewien, że Novo wniesie do zespołu nową jakość, że okaże się prawdziwym wzmocnieniem. Myliłem się. Mylili się również działacze Legii. Ja potrafię się przyznać, z mojej pomyłki nie wynikło nic. Cechą jednak dobrego zarządzającego powinna być umiejętności uczenia się na błędach i wyciągania odpowiednich wniosków. Zespół został osłabiony i była to jedna z przyczyn przegranej walki o mistrzostwo. Ktoś wyciągnął wnioski? Nie sądzę. Po Michała Żyrę i Rafała Wolskiego już ustawiają się kolejki chętnych. Marek Jóźwiak póki co zarzeka się, że nie są na sprzedaż. Czas pokaże, czy działacze warszawscy są zdolni do nauki na własnych, przecież błędach.

Z różnych powodów rewolucja czeka dwa inne czołowe kluby: Wisłę Kraków i Śląsk Wrocław. W Krakowie, po kiepskim sezonie zapowiedzieli "repolonizację" zespołu, czyli stawianie na graczy krajowych. Idea piękną, ale jak ciężko jest z naszymi piłkarzami wie choćby Franciszek Smuda, który do kadry pozaciągał piłkarzy wychowanych za granicą, mających choćby pół przodka  z Polski. Jacek Bednarz jest jednak stanowczy, do tego stopnia, że nawet Maor Melikson jest na sprzedaż "za odpowiednią cenę". Jacka Bednarza ceniłem jako piłkarza, jako prezesa mniej, bo nie zapomnijmy że to już drugie jego podejście do Wisły w tej samej roli.

We Wrocławiu idzie na noże. Kilku piłkarzy anonimowo (cóż za odwaga) pożaliło się w prasie, że dłużej z trenerem Lenczykiem nie wytrzymają i że albo oni, albo on. A, że w samym klubie za autorytarnym Lenczykiem nie przepadają, to pojawiły się już plotki, że jego miejsce ma zając Adam Nawałka. Z perspektywy kibica powiedzieć mogę tylko jedno: ręce opadają. W każdym liczącym się, lub chcącym za taki uchodzić klubie zakres obowiązków trenera nie jest rażąco mniejszy (o ile nie większy!)od tego jaki ma w Śląsku Lenczyk. To u nas utarł się schemat, w którym dyrektor sportowy, bez konsultacji z trenerem sprowadza graczy, a szkoleniowca zadaniem jest posklejać z tego drużynę. Władza nad transferami kusi każdego, bo przelewa się tam sporo pieniędzy, nie licząc już faktu, że jest to stanowisko bardzo dobrze płatne. Piłkarze tez najwyraźniej przesadnie uwierzyli w swoje umiejętności, skoro myślą że bez Lenczyka są w stanie walczyć o coś więcej niż utrzymanie. Swoje 3 grosze do zamieszania dorzuca też podobno pewien polityk, związany już kiedyś ze Śląskiem, a którego rywalizacja z Rafałem Dutkiewiczem doprowadziła do podziału wśród kibiców koszykarskich.

Inna sprawa to fakt, że wielu graczom kończą się kontrakty, a sytuacja finansowa wciąż jest bardzo niepewna. Piotr Celeban podobno kontynuuje rozmowy z Legią. Nie zaszkodziła mu przyśpiewka, w której bardzo jasno stoi, co się o Legii we Wrocławiu myśli, a którą śpiewał podczas fety na wrocławskim rynku. Jarosławowi Fojutowi zdarzyła się niemiła niespodzianka. Ze względu na kontuzję umowę zerwał z nim Celtic Glasgow. Śmiać się z tego nie należy, przynajmniej nam. Sytuacja taka to jednak w pewnym sensie hihot losu, który w taki sposób odpłaca Fojutowi za tragiczną rundę wiosenną i za teoretyczne raczej zaangażowanie w sprawy klub, który w innej sytuacji mógłby przedłużyć z nim kontrakt. W takim jednak wypadku nie wyobrażam sobie, by Fojut mógł w klubie pozostać. Jak co roku agent Mariana Kelemena sprzedaje go za granicę, co roku jednak Słowak zostaje we Wrocławiu. Oby zostało tak i tym razem. Z zespołem definitywnie żegna się Dariusz Pietrasiak, choć w związku z ostatnią aferą należałoby już napisać Dariusz P. Sypie się więc obrona i trzeba sobie zadać pytanie, czy to na pewno źle? Fojut i P. byli na wiosnę najsłabszymi ogniwami zespołu, to ich błędy nierzadko kosztowały drogo cały zespół. Żal jedynie Celebana, za pozostałymi dwoma Panami ni jedna łza nie popłynie.

Spokojnie i sielankowo niemal jest w Chorzowie. Nikt na Górnym Śląsku zwalniać trenera Fornalika nie zamierza, szybciej znaleźli by się chętni by stawiać mu posąg. Ze składu najprawdopodobniej nie odejdzie żaden z podstawowych graczy, nie należy też liczyć na poważne wzmocnienia, bo "Niebiescy" do potentatów finansowych nie należą. Tworzą jednak w pewnym sensie rodzinę, z której nikt nie chce odchodzić, mimo że w innych miejscach mógłby zarobić lepiej. To w dosyć sympatyczny sposób odróżnia ten klub od reszty stawiki, gdzie ponad dobro zespołu stawia się własne interesy, niezależnie czy są to interesy działaczy czy piłkarzy. Każdy ciągnie kołdrę w swoją stronę, ale zazwyczaj bywa tak, że kołdra w którymś miejscu okazuje się za krótka.

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Chirurgiczne cięcie, czy zupełny przypadek?

O mistrzostwie Polski zadecydują ostatnie dwie kolejki. Paradoksalnie dzięki "człapiącej" formie głównych pretendentów o końcowym tryumfie wciąż marzyć może aż 5 zespołów, co niewątpliwie gwarantuje spore emocje. Zdecydują więc stalowe nerwy i chirurgiczna precyzja w dwóch ostatnich spotkaniach... albo zwykły przypadek.



Gdyby spojrzeć na pozostałe do rozegrania mecze faworytem powinien być Ruch Chorzów. Zespół, z wyjątkiem może Arkadiusza Piecha bez większych indywidualności, prowadzony za to przez czołowego w lidze taktyka Waldemara Fornalika ma do rozegrania mecze z Cracovią (w) i Lechią (d). Jeśli ta pierwsza nie wygra dziś z Wisłą to nie uniknie już degradacji, zapewniając zarazem spokojny byt tej drugiej. Dziś zatem chorzowscy kibice powinni ściskać kciuki za graczy 'Białej Gwiazdy'. Jej zwycięstwo sprawi bowiem, że 'Niebiescy' ostatnie dwa spotkania zagrają z drużynami tułającymi się w ogonie tabeli, które w dodatku o nic już nie będą walczyć. Łyżką dziegciu jest w tym przypadku ostatnie spotkanie z innym słabeuszem ŁKS Łódź, które Chorzowianie powinni byli wygrać, a w tabeli wysforować się na pierwsze miejsce, a które zremisowali na własnym boisku! Jak zatem widać, gdy robi się nerwowo nad stalowymi nerwami górę bierze przypadek. W starciu z chirurgiczną precyzją 1-0 dla niego.

Gdyby spojrzeć na formę prezentowaną w ostatnich meczach faworytem powinien być Lech Poznań, który wygrał 6 z ostatnich 7 spotkań. Biorąc pod uwagę, że w pokonanym polu zostały osttanio m.in Polonia (6 miejsce), Legia (1), czy Śląsk (2) o podtrzymanie passy w starciach z Podbeskidziem (d, 12) i Widzewem (w, 9) może być niezwykle łatwo. Gdy dodać do tego bilans bramkowy tej serii: 12-4 widać gołym okiem, że Poznaniacy kroją niezwykle precyzyjnie. W starciu z przypadkiem mamy więc remis 1-1.

Lech nie jest jednak zależny tylko od siebie, bo traci punkty zarówno do Ruchu (1) jak i do Legii i Śląska (2), musi zatem liczyć na ich wpadki. O Ruchu była już mowa, skupmy się więc na Legii, przyjmując tą samą 7-meczową perspektywę. W tym okresie Warszawiacy wygrali tylko raz, a pokonać nie potrafili m.in Jagiellonii (10 miejsce), Widzewa (9), czy Bełchatowa (13). Czekaja ich mecze z Lechią (14) i Koroną (5). O sytuacji Gdańszczan już mówiliśmy, warto jednak zauważyć jak ważnym meczem będą dzisiejsze Derby Krakowa. Zadecydują o być albo nie być w lidze dwóch zespołów, oraz o ich nastawieniu w końcówce sezonu. Cracovia i Lechia w ostatnich dwóch kolejkach zagrają z Ruchem (obie) i z Legią (Lechia), Wisła natomiast zmierzy się w ostatnim meczu ze Śląskiem. Będą zatem Derby decydować o utrzymaniu, ale też o mistrzostwie Polski. Decydować wreszcie będą o losach Wisły, która bez dzisiejszego zwycięstwa definitywnie traci szanse na Europejskie Puchary, co dla drużyny broniącej mistrzostwa jest dużą porażką.

Wróćmy jednak do Legii i jej meczu w ostatniej kolejce z Koroną. Kielczanie to cichy bohater rundy wiosennej, w której nie dali się zbić m.in. Lechowi, a dotkliwie bo na ich własnych boiskach bili Wisłę i Śląsk. Mecz z Legią odbędzie się w Warszawie, a oprócz niego podopieczni Leszka Ojrzyńskiego zagrają jeszcze u siebie z Widzewem. Jeśli wygrają oba te mecze definitywnie pozbawią szans na mistrzostwo Legię. Drużyna Macieja Skorży to największa zagadka naszej ligi. Gdyby spojrzeć na mecze ze Śląskiem we Wrocławiu, czy z Ruchem w lidze, a zwłaszcza w finale Pucharu Polski, zobaczymy drużynę personalnie wystająca ponad rodzimą szarzyznę co najmniej o głowę, jeśli nie o dwie. Gdy jednak spojrzeć na męczarnie jakie przeżywają w meczach ligowych, widzimy zespół zupełnie nie potrafiący wykorzystać swojego potencjału. Odpowiedzialność za to z pewnością spada na barki Skorży, który nie potrafiąc odpowiednio zmotywować swoich zawodników, furtkę prowadzącą do mistrzostwa Polski, mimo słabej postawy goniących utrzymuje wciąż otwartą. Lider, który wygrywa 1 z 7 meczów w końcówce sezonu, pozostający jednocześnie głównym kandydatem do mistrzostwa? 2:1 dla przypadku!

Ostatnim kandydatem i obecnym współliderem jest Śląsk Wrocław. Odnoszę wrażenie, że w tej drużynie niemal wszystko zależy od przypadku. Jeśli Wrocławianie chcą myśleć o mistrzostwie, które na własne swe życzenie niemal wypuścili z rąk, muszą pokonać Jagiellonię (d) i Wisłę (w). Paradoksalnie więc, w dzisiejszych Derbach Krakowa zaprzyjaźnieni z kibicami Wisły Ci wrocławscy trzymać kciuki powinni za Cracovię. Sprawi to bowiem, że w ostatniej kolejce Wisła nie będzie już grać o nic, o utrzymanie za to ostro i do samego końca walczyć będą musiały Cracovia i Lechia, co z pewnością utrudni finisz Ruchowi i Legii, czyli konkurentom Śląska do mistrzostwa. Dziś zatem nad kibicowskimi sympatiami górę wziąć powinna chłodna kalkulacja. Dla samego Śląska to jednak niewiele znaczy, bo biorąc pod uwagę wahania formy jakie obserwujemy w ostatnich kolejkach, kontuzje i niezwykłe zamiłowanie do czerwonych kartek, zespół z Wrocławia może równie dobrze skończyć sezon mistrzostwem jak i miejscem poza strefą pucharową. Zadecyduje więc znowu przypadek. 3-1.

Dziwna ta liga, czasem rozpaczliwie słaba, ale podobnych emocji w końcówce nie gwarantuje chyba żadna inna w Europie! Zamiast, więc wzorem autora narzekać na nią i marudzić obejrzyjmy z uwagą dzisiejsze Derby Krakowa, a w ostatnich dwóch kolejkach wybierzmy się na stadiony, bo tam właśnie po latach 'wygrywania mistrzostw' w biurach działaczy i pokojach sędziowskich zdecydują się losy Mistrza Polski A.D. 2012.

piątek, 27 kwietnia 2012

Dzięki Pep!

Josep Guardiola, urodzony w podbarcelońskim Santpedor, wychowanek miejscowego Football Club, jego wieloletni kapitan, a ostatnio trener odchodzi. Ta smutna wiadomość wisiała w powietrzu jak ostrze gilotyny, które dzisiaj o godz 13.30 opadło ostatecznie, na specjalnie zorganizowanej konferencji.

Gdy w podobnej scenerii w 2008 roku Guardiola przestawiany był jako nowy trener "Dumy Katalonii" wyborowi temu towarzyszyła niepewność mieszająca się z niedowierzaniem. Prowadzący dotąd drużynę rezerw, niedoświadczony trener miał przejąć władzę w szatni wypełnionej gwiazdami z Ronaldinho i Eto na czele. Szatnię pełną indywidualności, istną mozaikę charakterów z którymi nie poraził sobie Frank Rijkaard. W klubie, w którym piłkarze mieli nieograniczona wolność, byli półbogami niemal nastał czas bolesnej rewolucji. Spóźnienia zaczęły być karane, każdy z zawodników miał odtąd ściśle przestrzegać diety, a ostateczne zdanie już zawsze należeć miało do trenera. Gracze niepokorni, nie umiejący się dostosować zaczęli być usuwani niezależnie od swojej klasy. W najbliższym czasie zespół opuścili m.in. Ronaldinho i Deco, niedługo później ich drogą podążył Samuel Eto. Środek ciężkości zespołu zaczął być przesuwany w kierunku Cantery, czyli własnych wychowanków. W 'erze Guardioli' z rezerw do pierwszego zespołu dołączyli m.in. Busquets, Pedro , a z Manchesteru United odkupiony został Gerard Pique, który opuścił Katalonię w młodości. Barcelona grająca zwykle efektownie, zaczęła być również niezwykle efektywna...

Chcąc przywołać osiągnięcia Guardioli trzeba w pierwszej kolejności powołać się na statystykę. 4 sezony, 242 mecze z czego aż 175 wygranych! 46 remisów i zaledwie 21 porażek. Bilans bramkowy przyprawiający o zawrót głowy: strzelonych 618 bramek, przy zaledwie 178 straconych. Gdyby chcieć wyciągnąć średnią, drużyna pod jego wodzą strzelała średnio nieco ponad 2,5 bramki na mecz, tracąc ok 0,7. Ale to przecież tylko suche liczby! Pod jego wodzą talent Leo Messiego eksplodował, a sam Argentyńczyk 3 razy z rzędu wybierany był najlepszy,m piłkarzem świata. Pod wodzę obu Panów Barcelona wygrała 5 kolejnych El Clasico i wpędziła największego rywala Real Madryt w niespotykane od wieków kompleksy. Był przy tym Guardiola eksperymentatorem ciągłym. Wspomniany Messi z prawego skrzydła przesunięty na środek, David Villa, golleador z Asturii, środkowy napastnik zarówno w Valencii jak i reprezentacji Hiszpanii powędrował na lewe skrzydło, Javier Mascherano z defensywnego pomocnika stał się środkowym obrońcą. Wszystko po to, by grę zespołu udoskonalić, nadać jej większej płynności i efektywności.

Nie uniknął też błędów, w tym największego jakim było sięgnięcie po Zlatana Ibrahimovica. Miał być Szwed rozwiązaniem wszystkich problemów zespołu, miał otworzyć drużynie złożonej z mikrusów możliwość grania piłek górnych dotąd niedostępnych. Plan choć wyglądał bardzo zachęcająco zakończył się fatalnie: zepsuciem atmosfery w drużynie i ogromnymi kłopotami finansowymi. Któż jednak nie unika błędów, w tak niepewnym w dodatku środowisku jak świat piłkarski?

Na dzisiejsza konferencję zaproszeni zostali również piłkarze, m.in. Puyol, Xavi, Valdes i Iniesta. Wszyscy ze smutkiem przyjęli rezygnację dotychczasowego trenera. Większe jednak niż smutek było ich zdziwienie, gdy prezes Katalońskiego klubu Sandro Rossel ogłosił następcę. Będzie nim Tito Villanova, dotychczasowy asystent pierwszego szkoleniowca. Jest to wybór logiczny o tyle, o ile przyjmiemy że logicznym jest dalsze podążanie ścieżkami wytyczonymi przez Guardiolę, który o swoim asystencie zawsze wyrażał się w bardzo ciepłych słowach. Jest to jednak również wybór bardzo ryzykowny, znacznie bardziej niż ten z 2008r. Guardiola nie miał co prawda doświadczenia, nawet takiego jak teraz Villanova, ale był wcześnie kapitanem drużyny, osobą charyzmatyczną i posiadającą ogromny autorytet i posłuch. Nieco żartem mówiąc wybór taki przewidział chyba Jose Mourinho, wsadzając podczas jednego z Gran Derbi palec w oko przyszłego szkoleniowca Blaugrana.



Podczas konferencji Guardiola tłumaczył swoje odejście zmęczeniem i wypaleniem, twierdził że nie może dać już niczego więcej zawodnikom. Zawodnikom których wprowadził na wyżyny! Powiedział, że 4 lata na stanowisku trenera Barcelony to jak wieczność, że potrzebuje przerwy od trenowania, oraz że odchodzi w poczuciu dobrze wykonanej roboty. Trudno się nie zgodzić zwłaszcza z tym ostatnim twierdzeniem, 13 zdobytych trofeów na 18 możliwych to wynik niespotykany w historii 'Dumy Katalonii'. Josep Guardiola zapamiętany będzie jako najwybitniejszy trener Barcelony, bo żywą legendą jest już od jakiegoś czasu. Czy oznacza to koniec mocarstwowości zespołu, czy też może 'drugi bieg' przekonamy się już w przyszłym sezonie.

Dzięki Pep!

Josep Guardiola i Tito Villanova 


czwartek, 19 kwietnia 2012

Dobrze, lepiej, Liga Mistrzów!


Barcelona, podobnie jak Real przegrała swoje pierwsze spotkanie półfinału Ligi Mistrzów, obaj giganci pozostają jednak faworytem do gry w finale. El Clasico zaplanowane na 19 maja w Monachium ustąpić musiało chwilowo temu, rozgrywanemu już w najbliższą sobotę.

Wszyscy wiedzieli jak zagra wczoraj Chelsea, a jak Barcelona. Wszyscy spodziewali się oblężenia bramki Petra Cecha i pojedynczych, śmiertelnych kontr Londyńczyków. Wyniku, poza kibicami tych ostatnich nie spodziewał się nikt. Za to właśnie pokochać można Ligę Mistrzów. Niby od lat o zwycięstwo bija się te same zespoły, które wiedzą o sobie już niemal wszystko, a jednak mecze o najwyższą stawkę wciąż stoją na najwyżsyzm poziomie i co najważniejsze dostarczają masę emocji.

Fani Blaugrana mogą mówić o pechu, ich ulubieńcy zdecydowanie nie mieli wczoraj swojego dnia. Trafili w słupek i poprzeczkę, dwukrotnie sprzed linii bramkowej piłkę tocząca się do bramki wybijali obrońcy Chelsea. Wyjątkowo nieporadnie wyglądał Fabregas, mniiej niz zazwyczaj aktywny w ataku był Dani Alves. Zrzucanie jednak wszytskiego na pecha jest w tym przypadku po prostu nadużyciem. Ogromna w tym zasługa takltyki 'The Blues'.

Niezależnie od tego, czy była ona dziełem trenera, czy rządzących klubem zawodników okazała się bardzo skuteczna. Chelsea cofnęła się przed własne pole karne, w grze z Barceloną żadna nowość. Nie wywierali jednak tak dużej presji na rozgrywających, (Xavi miał zdecydowanie więcej miejsca niż to się zwykle dzieje w meczach z np. Realem Madryt) skupili się na utrudnianiu gry innymi zawodnikom. Katalończycy przstąpili do tego meczu bez klasycznych skrzydłowych. Po lewej stronie biegał Iniesta, po prawej Alexis, naturalnym więc było że obaj w akcjach ofensywnych będą schodzić do środka. Ten właśnie środek został zagęszczony do niemożliwości. W newralgicznej strefie tuż przed polem karnym (Ottmar Hitzfeld nazywa to miejsce 'the red zone') zaporą nie do przejścia byli Terry, Cahil i Obi MIkel. Wszyscy rośli, niezwykle silni i oczywiście świetni defensorzy. Dodając do tego świetną grę lewego obrońcy Ashley'a Cole'a i grającego równiez po lewej stronie Ramireza, którzy do spółki ograniczyli ofensywne zapędy Daniego Alvesa do minimum, Londyńczycy zmusli Barcelone do grania przez maksymalnie zagęszczony środek.

Di Mateo zastosował równiez kilka chwytów z repretuaru Jose Mourinho, uchodzącego za tego, który na katalończyków ma patent. W środku pola postawił na trzech defensywnych pomocników (Obi Mikel, Lampard, Meireles), sklupionych głównie na rozbijaniu akcji. John Obi Mikel przyjął rolę, jaką u Mourinho gra często Pepe, kiedy jest przesuwany z linii obrony do pomocy: był typem środkowego obrońcy w pomocy, pierwszego czyszczącego. Mozna zatem powiedzieć, że Chelsea broniła się bez przerwy przynajmniej 7-8 zawodnikami, czaęstokroć całym zespołem. Również sposób wyprowadzania kontr podobny był do tego jaki preferują gracze Realu. Po przejęciu piłki natychmiast długie zagranie na prawą flankę Barcy, zwykle odsłoniętą przez ofensywnie ustawionego Alvesa. Tak tez padła jedyna bramka tego wieczoru.



Piłkę w środku pola przejął Lampard (cóż za nieodpowiedzialna strata Messiego w środku boiska w doliczonym czasie gry!), natychmiast zagrał na lewą stronę, gdzie zgodnie z planem brakowało Alvesa, na miejscu natomiast znalazł się Ramirez, podał do Drogby a ten z najbliższej odległości wpakował piłkę do bramki. Kontra popisowa, złożona z dwóch podań, trwająca kilkadziesiąt sekund. Tyle Chelsea potrzebowała by pokonać Barcelonę. Dopomogły oczywiście błędy w obronie: brak Alvesa, a przede wszytskim słabe krycie Mascherano, który odpuścił jedynego w polu karnym Drogbę.

Można się oczywiście przyczepić do taktyki Blaugrany. Może niepotrzebnie taka dużą swobodę ofensywną dostał Alves, może zbyt późno zmieniony został Fabregas. Guardiola widział co się dzieje na boisku i prubował reagować. Ściągnął śropdkowych Alexisa i właśnie Fabregasa (tego drugiego dopiero w 78 min), na ich miejsce wysyłając na plac Pedro i Cuence - typowych skrzydłowych. Cel był jasny, rozciągnąć ściśnięta obronę przeciwnika, dać więcej miejsca w środku Messiemu. W ostateczności zabrakło szczęścia, szczególnie w ostatnich sekundach, kiedy w słupek trafił Pedro. Szczęście jednak jest nieodłącznym elementem sportu. Dziś szczęście miała Chelsea, trzy lata temu, po błędach sędziowskich dopisało ono barcelonie. Kto będzie miałwięcej szczęscia za tydzień?

Jedna rzecz, która rzucała się w oczy zarówno w grze Realu Madryt jak i Barcelony to wrażenie, że zawodnicy na boisku są głównie ciałem, że myślami krążą już w pobliżu sobotniego meczu, który zadecydowac może o mistrzostwie Hiszpanii. El Clasico, czy Derby Europa jak m.in. nazywane są mecze między dwoma wielkimi rywalami mają swój ciężar gatunkowy i niezależnie od sytuacji w jakiej są oba kluby zawsze mają najwyższy priorytet. Mający jeszcze niedawno 10 pkt przewagi Real wylczy, by w sobotę, po meczu nie zostać z zaledwie jednym i w ogóle by w końcu Barcelonę zdetronizować. Przy odrobinie szczęścia może mu się to udać zarówno w Lidze jak i LM. Wydaje się zatem, że w rewanżowych meczach ujrzymy inne oblicza hiszpańskich kolosów. Teraz najważniejsze jest starcie bezpośrednie.

Poniżej skróty dwóch meczów półfinałowych


ملخص مباراة البايرن و الريال przez zamalektv
ملخص مباراة تشلسي و برشلونة przez zamalektv

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Pukanie od spodu

Podobno nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej. Piłkarze wrocławskiego Śląska od początku rundy wiosennej osuwali się na dno. Kolejnymi fazami zanurzenia były klęska z Legią, frajerski remis z Widzewem, oraz porażka z występującą w I Lidze Arką Gdynia w Pucharze Polski. Po meczu z Cracovią wydawało się, że można  się od dna  odbić  i to w znaczeniu dosłownym, bo Krakowianie w tabeli ligowej znajdowali się właśnie na samym jej dnie. Szansy Śląsk nie wykorzystał, osiadł tuż obok 'Pasów'. Gdy szykował się do kolejnej próby odbicia, od spodu, tuż pod jego nogami rozległo się ciche pukanie.

Pukanie ciche na razie, wkrótce stać się może niezwykle donośne. Mimo fatalnej postawy w ostatnich meczach, pozycja w tabeli nadal jest bardzo korzystna.Śląsk wciąż zajmuje miejsce gwarantujące grę w Europejskich Pucharach, a do lidera traci tylko 3 pkt. Utrzymać ta pozycje będzie jednak niesamowicie trudno, bo wrocławian dopadł kryzys i to złożony, wielopłaszczyznowy.

Problemów jest tak wiele, że nie wiadomo od czego zacząć. Po pierwsze i najważniejsze chyba wali się plan współpracy na linii Miasto Wrocław - Zygmunt Solorz. Już wcześniej nie wypalił pomysł z 'wehikułem finansowym' jakim miała byc galeria handlowa wybudowana tuz obok stadionu. Śląsk kredytu na kilkaste milionów złotych nie dostał od nikogo, a zamiast galerii obok stadionu straszy wielka dziura. Wcześniej jeszcze obie strony umówiły się, że łożyć na zespół będę po równo. Miasto ze swych obietnic wywiązuje się na bieżąco. Gorzej jest ze stroną drugą.

Zygmunt Solorz, który od początku powtarzał, że nie interesuje go klasyczny sponsoring to biznesmen twardy i nieugięty. Rzecz by można gracz z prawdziwego zdarzenia, co potwierdzić może jego pozycja na liście najbogatszych Polaków. Obciążony miesięczną ratą kredytu zaciągniętego na kupno Polkomtela w wysokości 150 mln zł (tak przynajmniej twierdzą ludzie z jego otoczenia) na Śląsk łożyć zwyczajnie nie chce. Gdy niedawno prezydent Dutkiewicz ogłosił 'podwyższenie kapitału' o 12 mln zł, czyli w języku prostszym, a zrozumialszym przelanie na konto drużyny takiej właśnie kwoty, Solorz taki sam ruch, do którego zobowiązuje go podpisana umowa, uzależnił od zwrotu kosztów poniesionych na budowę galerii. Domoga się więc, zwrotu kosztów poniesionych na wykopanie wielkiej dziury, pamiątce po niedoszłym wehikule finansowym. Miasto jest w kropce, negocjacje podobno trwają.



Tymczasem w samym Śląsku zabrakło pieniędzy na normalne, codzienne funkcjonowanie. Piłkarze wciąż nie dostali premii za vice-mistrzostwo w poprzednim sezonie. W dodatku zaległości strony właściciela Polsatu również sięgają poprzedniego sezonu. Wbrew więc umowie, ciężar utrzymania druzyny niesie na swoich barkach tylko miasto Wrocław, które nota bene ma związane ręce. Sytuacja jest tak skomplikowana, że nazwanie jej ciasnym supłem zdaje się być igraszką. Po kolei:

1. Wrocław budując nowy stadion zadłużył się potężnie. Oficjalnie koszt wyniesie od 900 mln zł do nawet 1 miliarda. Nie ma więc mowy o słabym Śląsku, drużynie przeciętnej ponieważ:

2. by opłaciła się organizacje jego meczów na nowym stadionie powinien on być wypełniony przynajmniej w połowie, a i to tylko po to by zwróciły się koszty. Zespół słaby, grający futbol nudny i nie osiągający dobrych wyników tylu ludzi z pewnością nie przyciągnie. Ewentualny powrót na Oporowską nie wchodzi w grę, bo..

3. nowy stadion bez regularnie występującej na nim druzyny nie będzie w stanie na siebie zarabiać, a kredyt trzeba spłacać, w dodatku za pieniądze podatnika, co nie wszystkim Wrocławianom mui się podobać.

4. Wreszcie sam Śląsk nie może wiecznie liczyć na jałmużnę od Magistratu, sam musi zacząć na siebie zarabiać. Najlepiej grając przy pełnym stadionie (bilety, prawa telewizyjne) i w Europejskich Pucharach (tu oprócz praw telewizyjnych, dodatkowych meczów i kasy za bilety dochodzą premie za wygrane i remisy. Lech Poznań w sezonie 2010/11 zarobił w ten spoób dodatkowe 12 mln zł, czyli więcej niż połowę obecnego budżetu Śląska)

W ten oto sposób buduję się papierową potęgę drużyny, któa na kredyt ma osiagnąc sukces, by kiedyś ten kredyt spłacić i móc samodzielnie funkcjonować. Pomaga jej miasto, które również musi spłacać kredyt, do pomocy więc zaprosiło jednego z najbogatszych Polaków, który jednak pomagać mimo umowy nie chce, bo sam spłaca inny, potężny kredyt. Żyjemy w czasach szalonych.

Ale to nie koniec problemów. Aż 9 graczom kończą się w czerwcu kontrakty. Wśród nich są zawodnicy tak istotni jak Fojut, Celeban, czy Madej. Ten pierwszy już zresztą sytuację wykorzystał i podpisał umowę z drużyną Celtic Glasgow. Wiele ofert ma podobno również Celeban. Na żadnym z nich Śląsk nie zarobi ani złotówki. Odejdą za darmo. Jak fatalna jest to sytuacja świadczy choćby przypadek Fojuta, który myślami jest już w Szkocji, co przekłada się na jego fatalną dyspozycję obecnie.

Nie bez odpowiedzialności za wyniki jest też trener Orest Lenczyk. Jego wizje zespołu grającego nie tylko efektywnie, ale też efektownie były niezwykle kuszące, zwłaszcza że Śląsk w tabeli prowadził. Wydaje się jednak, że zmiany w trakcie sezonu nie wpłynęły na zespół pozytywnie. Nie najlepiej chyba też przepracowany został okres przygotowawczy. Na tle innych zespołów piłkarze Śląska biegają wolniej i chce im się mniej. Nie bez wpływu na psychikę poszczególnych piłkarzy była też na pewno afera podsłuchowa, w której trener w ostrych słowach wyrażał się o drużynie.

Sprowadzenie, więc całego problemu do stwierdzenia 'nie ma sianka, nie ma granka' wydaje się spłaszczaniem problemu, próbą uproszczenia rzeczy bardzo skomplikowanej. Tym bardziej, że comiesięczne wypłaty wpływają na konta piłkarzy regularnie. Niektórzy (większość?) jednak są myślami poza boiskiem, stąd masa błędów i ogólne wrażenie w każdym niemal meczu, że to przeciwnikowi Wrocławian chce się bardziej. Piłkarz niepewny swojej przyszłości, z głową zaprzątniętą myślami 'co dalej?' to jest w stanie skupić się na 'tu i teraz'. Jest więc rozkojarzony, nie skoncentrowany. Gra słabo.

Przed Śląskiem, więc czas sądny, żeby nie powiedzieć decydujący. Walka o Mistrzostw Polski, o Europejskie Puchary i o to przede wszystkim, by świeżo i przed chwilą zaledwie rozbłysły blask, nie przygasł równie szybko jak się pokazał.


poniedziałek, 26 marca 2012

Z żółwiem wyścig ślimaka

Śledząc rozgrywki rodzimej Ekstraklasy odnieść można wrażenie, że oto na starcie wyścigu pt.'Mistrz Polski' stanęli biegacze wcale swojego miana nie godni. Najszybszy do niedawna biegacz z Wrocławia do biegu ochotę wyraźnie stracił, depczący mu po piętach Warszawianin dogonił go i nawet wyprzedził, ale oderwać się jakoś nie może. Mimo słabego tempa dwóch pierwszych dystansu nadrobić nie potrafią uchodzący za czołowych w naszym kraju, przedstawiciele Poznania i Krakowa. Czy ktoś w ogóle chce wygrać ten wyścig?



Sprawdziło się to, o czym na tym blogu już się pisało. Najpoważniejszym przeciwnikiem Legii w drodze po Mistrzostwo będzie...sama Legia. Jej remis, z mającym niezłą rundę wiosenną Bełchatowem, był dla Śląska szansa na powrót na fotel lidera. Wrocławianie grali w Poznaniu z niepotrafiącym na wiosnę wygrać, a nawet strzelić gola Lechem. W przełamaniu złej passy pomogli bardzo wydatnie. Pierwszego gola wpakowali sobie sami, drugiego stracili po rzucie karnym. Zamiast więc przewagi nad legią jest powiększająca się strata.

Inny 'kandydat' Wisła Kraków wiosnę rozpoczął nieco tylko lepiej niż Śląsk, ale 6 zdobytych punktów na 18 możliwych mówi sporo o jakości gry 'Białej Gwiazdy'. Spory na nią wpływ mają z pewnością zawirowania i roszady na ławce trenerskiej. Michał Probież to już trzeci trener w tym sezonie, trzecia koncepcja gry, której piłkarze uczyć się muszą niejako od nowa. Gdy się nauczą, wyniki mogą być lepsze, czasu jednak nie ma zbyt wiele, a sezon bez Europejskich Pucharów rysuje się już całkiem wyraźnie. To samo widzieć muszą w Poznaniu. Lech choć ze Śląskiem wygrał, to wypadł bardzo słabo, a strata do trzeciego Ruchu to 9 pkt, czyli ponad dwukrotnie więcej niż udało się Poznaniakom zdobyć w 5 ostatnich meczach (4 pkt). Misssion: Impossible.

Czy ktoś zatem jest w stanie dogonić człapiącą do mety Legię? Biorąc pod uwagę obecną formę, oraz pozostałe do rozegrania mecze może to być tylko wspomniany przed chwilą Ruch Chorzów. Po pierwsze z Legią zagra bezpośredni mecz i to, że odbędzie się on na Łazienkowskiej nie robi wielkiej różnicy, co potwierdził choćby ostatni mecz z Bełchatowem. Dla dobrze, a kto wie czy nie najlepiej ostatnio grających Chorzowian będzie to jedyny mecz z drużyną z czołówki.  Legia natomiast już w najbliższy weekend zagra w Krakowie z Wisłą, gdzie wygrała tylko jedno z 10 ostatnich spotkań, przegrywając aż 7! W ostatniej kolejce podejmie pretendująca do miana rewelacji wiosny - Koronę. Jeśli Kielczanie utrzymają dotychczasowe tempo, mogą wygrać z każdym, a terminarz do przesadnie trudnych nie należy.

Pozostałe do rozegrania mecze:

Legia: Wisła (w), Ruch (d), Widzew (w), Lech (d), Jagiellonia (d), Lechia (w), Korona (d)

Ruch: Widzew (w), Legia (w), Górnik (d), Polonia (w), ŁKS (d), Cracovia (w), Lechia (d)

Korona: Polonia (d), Górnik (w), Lech (d), Zagłębie (d), ŁKS (w), Bełchatów (w), Widzew (d), Legia (w)

Ruch ma bardzo łatwa końcówkę, więc wiele powinno się wyjaśnić w ciągu najbliższych dwóch kolejek. Jeśli dogoni Legię, końcówka sezonu może być ciekawa. Największym przegranym może być natomiast Śląsk Wrocław. Brzmi to nieco jak czarnowidztwo, ale w obecnej formie zawodników, przy dosyć mętnej atmosferze jak wytworzyła się wokół zespołu, oraz niezłej grze Ruchu i Korony o miejsce gwarantujące start w Europejskich Pucharach może być niezwykle ciężko.


środa, 21 marca 2012

Pyrrusowe zwycięstwo

Rewanż z Arką Śląsk wygrał, ale w dwumeczu był gorszy. Najbardziej szkoda straconego w głupi sposób gola. Nie pierwszy raz błędy obrony sporo kosztują cały zespół. Bardzo niepewnie zagrał po raz kolejny Pietrasiak, bezbarwnie Dudek, ale zespół jako całość sprawiał wrażenie dobre, wyraźnie przewyższając w tym meczu zespół gości. Taki niestety urok systemu pucharowego, jeden dobry mecz to za mało. Adam Małysz powiedziałby, że trzeba oddać dwa równe skoki.



W grze Śląska widać jednak postęp, wyraźnie idzie ku lepszemu. Zniknęły wreszcie problemy z kondycją i szybkością. Śląsk do końca atakował, choć w ostatnich minutach już nieco rozpaczliwie. Trzeba też przyznać, że obrona Arki, mimo straty 3 goli zagrała przyzwoity mecz. Końcowa ocena mogła być jednak inna, gdyby Cristian Diaz nie marnował dobrych, lub bardzo dobrych sytuacji. Argentyńczyk jest w niezłej formie, ale razi nieskutecznością. Na słowa pochwały zasłużył też na pewno Tadeusz Socha. Wychowanek Śląska często podłączał się do akcji ofensywnych i miał dwie asysty. Nie ustrzegł się co prawda kilku błędów w obronie, ale jego dobrą dyspozycję trzeba podkreślić.

W bardzo dobrej formie są również Madej i Sobota, choć szczególnie u tego drugiego widać, że nie wykorzystuje pełni swoich możliwości. W środku pola wreszcie zaporą nie do przejścia był Kaźmierczak. Popisał się też kilkoma długimi i precyzyjnymi podaniami. Wyraźnie rozkręca się Sebastian Mila. Był to jego drugi mecz z rzędu, w którym strzela dwa gole. Kapitan Śląska nie boi się brać ciężaru gry na siebie i co chyba najważniejsze nie boi się strzelać.

Podobały się zwłaszcza akcje skrzydłami, przy czym bardziej te przeprowadzane prawa stroną. W przeciwieństwie do ofensywnie nastawionego Sochy, ustawiony na lewej obronie Pawelec miał więcej zadań defensywnych. Osamotniony na lewym skrzydle Madej, radził sobie jednak więcej niż przyzwoicie. W ogóle z pierwszej 'jedenastki' pretensje można mieć w zasadzie tylko do Pietrasiaka i ewentualnie Dudka. Reszta spisała się dobrze. Spośród rezerwowych, którzy pojawili się na boisku martwi z pewnością 'niewidzialność' Johana Voskampa. Przy czym niewidzialność działa nie tylko na obrońców przeciwnika. Voskampa na boisku ciężko zauważyć w ogóle. Przypomnijmy, że w rundzie jesiennej był to najlepszy strzelec Śląska.

Czy wtakim razie wrocławianie są w stanie włączyć się znowu do walki o Mistrzostwo Polski? Na to pytanie pełniejsza odpowiedź poznamy w niedzielę. Przed emczach z Lechem jednak, można być optymistą





Małe rzeczy w wielkim cieniu

Małe rzeczy w wielkim cieniu

Oczy całej piłkarskiej Europy zwrócone były wczoraj na Camp Nou w Barcelonie, gdzie Lionel Messi strzelał gola nr 232, 233 i 234 w swojej zawodowej karierze. Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, ot kolejny hat trick, gdyby nie fakt, że dzięki temu jest obecnie najlepszym strzelcem w historii 'Blaugrana' (wyprzedził legendarnego już Cesara, który po boiskach piłkarskich biegał na przełomie lat 40-tych i 50-tych), pobił rekord ilości zdobytych bramek ligowych w jednym sezonie (który współdzielił już z inną legendą Ronaldo), oraz wyrównał swój zresztą rekord ilości bramek strzelonych we wszystkich rozgrywkach (już w sumie 53 gole). Wszystko to w wieku lat niespełna 25 i na niemal 2 miesiące przed zakończeniem sezonu. Warto przypomnieć,  że Złotą Piłkę, czyli nagrodę dla najlepszego piłkarza na świecie zgarnia niezmiennie od trzech lat. Czy dla tego człowieka istnieją jakieś granice?


W cieniu niejako wielkiej historii tworzącej się na naszych oczach, pogrywał sobie Puchar Polski. Na uboczu, po cichutku, polscy piłkarze wybiegli na boiska, by cieszyć nasze oczy i radować serca. Najwięcej powodów do 'uśmiechu' mieli kibice Legii, która omal nie poległa u siebie z Gryfem Wejcherowo, występującym obecnie w III lidze. Honor lidera polskiej ekstraklasy uratował w doliczonym czasie gry Michał Żyro. Gol wywołał na trybunach niemal euforię, co świadczy o dużym dystansie fanów warszawskiego zespołu. Nad wynikiem 1-1 nie warto się jednak pochylać, bo po pierwszym, wyjazdowym zwycięstwie 3-0, Legia była murowanym kandydatem do awansu.

Jest również najpoważniejszym kandydatem do tytułu Mistrza Polski. Głównie dlatego, że reszta niemiłosiernie słabuje. W najgłębszym kryzysie jest niewątpliwie Lech Poznań. 7 mecz po przerwie zimowej i bilans: 0 zwycięstw i 0 goli. Strata do lidera to już 14 pkt i chyba trzeba zacząć myśleć o przyszłym sezonie.

Bardzo istotna okazać się może najbliższa kolejka ligowa. Spośród drużyn z miejsc 2-6 aż 4 zagrają między sobą (Ruch (3) - Wisła (6), Korona (5) - Polonia (4)), Śląsk (2) natomiast czeka zawsze trudny wyjazd do Poznania. Legia w tym czasie zagra u siebie dwunastym w tabeli Bełchatowem. Najistotniejsza jest w tym wypadku postawa Śląska.

Wrocławianie zaczęli rundę wiosenną od falstartu, którego kulminacją była porażka z Legią właśnie. 0-4 na własnym stadionie, wypełnionym niemal po brzegi? To nie jest porażka, to klęska! Zbyt trudnym przeciwnikiem okazał się również Ruch, Widzew i Korona Kielce, która wyrasta na rewelację rundy. Później przyszła jeszcze porażka w pierwszym meczu Pucharu Polski z Arką Gdynia. Przełamanie nastąpiło dopiero w ostatnią niedzielę i to z najsłabszą drużyną w Lidze! Więcej o formie wrocławian powiedzieć będzie można dziś (rewanż z Arką), a na pewno w niedzielę. Jeśli Śląsk z Lechem przegra, marzenia o mistrzostwie trzeba będzie odłożyć.

Wszystko zatem wskazuje na to, że największym rywalem Legii w drodze do mistrzostwa będzie...ona sama. Przypadki zlekceważenia przeciwnika, czy grania na 'pół gwizdka' to dla Macieja Skorży i jego podopiecznych nie pierwszyzna. Stare przysłowie mówi: Umiesz liczyć, licz na siebie. Piłka jest po stronie Legii, wszystko więc w jej rekach (a raczej nogach).











wtorek, 20 marca 2012

Finał hiszpański, Mourinho znowu na szczycie?

Finał hiszpański, Mourinho znowu na szczycie?


Potencjalnie najsłabszy przeciwnik w 1/4 finału, łatwiejsza połowa drabinki, a przede wszystkim starcie z Barceloną odroczone do ewentualnego finału. Bezapelacyjnym zwycięzcą losowania został Real Madryt

Jose Mourinho przychodził do Madrytu nie tylko jako świeży zwycięzca Ligi Mistrzów, osoba charyzmatyczna, zdolna podnieść z zapaści najbardziej utytułowany klub w Europie. Przychodził przede wszystkim, jako specjalista od wygrywania z Barceloną. Przed chwila pokonał ją w półfinale Ligi Mistrzów prowadząc Inter Mediolan, wcześniej udało mu się to również z Chelsea Londyn. W stolicy Hiszpanii nie wyobrażano sobie osoby lepiej nadającej się do przełamania hegemonii drużyny ze stolicy Katalonii.

Efekty znamy bardzo dobrze. Mourinho w Barcelonie lubiany nie był nigdy, gdy dwa już niemal lata temu, po ostatnim gwizdku wybiegł na murawę Camp Nou, świętować z Interem awans do finału LM, gospodarze, iście nie po gospodarsku potraktowali go zraszaczami. Dla tamtejszych kibiców zawsze był jednym z największych wrogów. Teraz obejmował ster wroga największego. Taka kumulacja nie mogła pozostać bez wpływu na mobilizację zawodników Dumy Katalonii. Dziś jego jedyny sukces z Realem to zwycięstwo w finale Copa del Rey, po golu Ronaldo w dogrywce. Nie udało się za to z Barceloną wygrać żadnego dwumeczu, a było ich już trzy (LM z zeszłym sezonie, Superpuchar i Puchar w obecnym). Tym razem dwumeczu udało się uniknąć.

W pojedynczym meczu, zwłaszcza o stawkę najwyższą, jakim niewątpliwie byłby finał LM zdarzyć może się wszystko: karny, czerwona kartka, nieodgwizdany spalony. Losy meczu wcale nie muszą rozstrzygnąć się wyłącznie na podstawie umiejętności, czy taktyki. Decydować może pojedynczy błąd, lub przebłysk geniuszu. Jest tez mniej czasu na odrobienie strat, reagować trzeba natychmiast. Na komfort rewanżu pozwolić sobie nie można. To wszystko oczywiście nie czyni z Realu faworyta, niewątpliwie jednak wyrównuje szanse.

Istotnym czynnikiem mogą być również przeciwnicy. Bayern Monachium odzyskał w ostatnim czasie rezon i rozstrzelał dwóch ostatnich przeciwników 13-0. Finał w dodatku, rozegrany będzie na jego stadionie mobilizacja więc jest podwójna. Real jednak ma za sobą jak dotąd sezon niemal idealny. Mimo porażki z Barceloną, w La Liga prowadzi mając nad nią 8 pkt przewagi. Fazę grupową LM przeszedł spacerkiem, nie dał również szans CSKA Moskwa w 1/8 finału. Starcie z Bawarczykami (o APOEL-u nikt trzeźwo myślący  raczej nie wspomni) będzie z pewnością fascynujące, trudno jednak z stawiać tych ostatnich w roli faworyta.

Barcelona w pierwszej kolejności uporać się musi z odradzającym się Milanem. O trudności tej przeszkody zaświadczyły już mecze grupowe, a smaczku dodają tarcia na linii Ibrahimovic - Guardiola. Gdyby ta przeszkodę Katalończycy przeskoczyli, czekać na nich będzie zwycięzca pary Chelsea - Benfica. Do niedawna wydawało się, że taka para może stoczyć wyrównany bój. Jednak po odejściu Villasa - Boasa 'The Blues' nabrali wiatru w żagle, a gole strzelać zaczął nawet Fernando Torres. Para przeciwników Milan - Chelsea, wygląda mimo wszystko nieco groźniej niż APOEL - Bayern. 

Dla kibiców Blaugrana mam jednak słowo otuchy. Zdarzył się już sezon, w którym Barcelona musiała się mierzyć i z Milanem i z Chelsea. Było to w sezonie 2005/06, trenerem Londyńczyków był Jose Mourinho, a ostatecznie Puchar Mistrzów na paryskim Stade de France wzniósł do góry Carles Puyol.










Liga Mistrzów, czyli wojna charakterów.


Liga Mistrzów, czyli wojna charakterów.

Choć Barcelona i Real Madryt wciąż pozostają głównymi faworytami do zwycięstwa w Lidze Mistrzów, to rywalizacja wyraźnie nabiera rumieńców i zapowiada się naprawdę fascynująco.

Chyba tylko niepoprawni optymiści spośród kibiców CSKA Moskwa wierzyli wczoraj w zwycięstwo i awans swojego zespołu. Drużyna Jose Mourinho nie pozostawiła im żadnych złudzeń, kontynuując sezon niemal doskonały. Równie łatwo ze swoim przeciwnikiem rozprawiła się Barcelona, więc obaj hiszpańscy giganci bez przeszkód kroczą do ostatecznego rozstrzygnięcia w finale. Tak przynajmniej wydawało się do niedawna..

Z wielkich firm na placu boju bowiem, w najgorszym a wcale nie niemożliwym wypadku, pozostałby tylko AC Milan. Mediolańczykom klasy odmówić nie sposób. Czytelnicy madryckiego dziennika 'AS' to właśnie rosso-nerrich wskazywali jako najtrudniejszego potencjalnego rywala dla 'Królewskich' w 1/4 finału. Problemy z nimi miała już Barcelona w meczach grupowych, remisując u siebie i wygrywając na wyjeździe, w obu przypadkach po meczach niezwykle emocjonujących i zaciętych. Szczególnie jednak do myślenia daje drugi mecz, przegrany na własnym boisku z Katalończykami 2-3. W rywalizacji puhcarowej taki wynik to zwykle strata nie do odrobienia. Zwłaszcza gdy rewanż wychodzi tak, jak ostatnio na The Emirates Stadium. Trudno więc wyobrazić sobie, by mógł Milan w pojedynkę stawić czoła koalicji hiszpańskiej.

We wtorek jednak i to z mocnym przytupem do grona faworytów wrócił Bayern Monachium. Rozdzierani konfliktami wewnętrznymi Bawarczycy mieli zadanie tylko z pozoru łatwe. Ich największym przeciwnikiem nie był wcale rewelacyjny FC Basel, ale oni sami. Tomas Muller podawany za wzór cnót i profesjonalizmu, popadł w konflikt z trenerem Juppem Heynckesem, któego oskrżyłał o faworyzowanie Tonego Kross'a, kosztem własnej osoby. Gdy wreszcie wychodził na boisko, jego słabej grze towarzyszyły kłotnie z kolegami z drużyny. O skrajny indywidualizm, żeby nie powiedziec egoizm oskarżany jest Robben, na którego krytyke pozwolił sobie pamiętający go z czasów Realu Madryt Bernd Schuster. Drużyna, która wspaniale rozpoczęłą sezon w Bundeslidze, teraz znowu musi gonić Borussie Dortmund.

Bawarczycy pokazali jednak, że potrafią się mobilizować w najważniejszych momentach. Gości z Bazylei rozbili w pył, pokazując niesamowity charakter i umiejętność przezwyciężania wewnętrznych trudności.

Jeszcze dłuższą 'podróż odbyli gracze Chelsea Londyn. Za naprawdę marne wyniki pracę stracił Andre Villas – Boas. Trener z pewnością niezwykle utalentowany, nie potrafiący jednak poradzić sobie z nadmiarem indywidualności zebranych w szatni. To co udało się na początku drogi Mourinho, wcale nie musiałoby udać mu się teraz. Mówi się, że pozycja w klubie niektórych zawodników jest nie do ruszenia. To konflikt Villasa – Boasa z Terrym, Lampardem i Drogbą kosztował tego pierwszego posadę. Schedę po nim przejął Roberto Di Mateo, dotychczasowy asystent, a kiedyś piłkarz 'The Blues'. Przejął tymczasowo i raczej formalnie. Władzę w szatni dzierży wpsomniana już trójka garczy i kto wie, czy nie wyjdzie to Chelsea tylko na dobre. Wczoraj panowie strzelili po golu, będąc absolutnie kluczowymi postaciami zespołu. Znamienna była sytuacja, kiedy Jonh Terry, już poza boiskiem bez wachania dyrygował drużyną, nie zważając na Di Mateo. Frank Lampard powiedział po meczu, że drużyna pokazała ogromny charakter i że tak grająca jest w stanie pokonać każdego. Warto również pamiętać, że ostatni największy sukces (przegrany po karnych finał LM) Londyńczycy odnieśli pod wodzą Avrama Granta. Mówiło się o nim, że w szatni nie liczył się z nim nikt. Rządzili zawodnicy.

W grze pozostają jeszcze APOEL Nikozja, Benfica Lizbona i Olimpique Marsylia. Awans którejkolwiek z nich do dlaszej fazy (chyba, że trafią na siebie) trzeba jednak rozpatrywac jako ogromną sensację.

Fawortya już dziś wskazać niezmiernie trudno. Jeśli Barcelona i Real trafią na siebie dopiero w finale, po drodze będą musieli zmierzyć się w dwumeczu z conajmniej jednym bardzo silnym przeciwnikiem, a kto wie, czy nie dwoma. Jeśli trafią na siebie wcześniej, czeka ich morderczy dwumecz między sobą. Niezależnie od tego, które z nich awansuje w finale pozostanie faworytem. Na przeciw stanie im jednak firma uznana, pamiętająca niedawne sukcesy (Milan), lub sukcesów rozpaczliwie pragnąca (przegrywający ostatnio finały Bayer i Chelsea). Niezależnie od tego jak potoczy się losowanie jedno jest pewne – emocji nie zabraknie.