poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Chirurgiczne cięcie, czy zupełny przypadek?

O mistrzostwie Polski zadecydują ostatnie dwie kolejki. Paradoksalnie dzięki "człapiącej" formie głównych pretendentów o końcowym tryumfie wciąż marzyć może aż 5 zespołów, co niewątpliwie gwarantuje spore emocje. Zdecydują więc stalowe nerwy i chirurgiczna precyzja w dwóch ostatnich spotkaniach... albo zwykły przypadek.



Gdyby spojrzeć na pozostałe do rozegrania mecze faworytem powinien być Ruch Chorzów. Zespół, z wyjątkiem może Arkadiusza Piecha bez większych indywidualności, prowadzony za to przez czołowego w lidze taktyka Waldemara Fornalika ma do rozegrania mecze z Cracovią (w) i Lechią (d). Jeśli ta pierwsza nie wygra dziś z Wisłą to nie uniknie już degradacji, zapewniając zarazem spokojny byt tej drugiej. Dziś zatem chorzowscy kibice powinni ściskać kciuki za graczy 'Białej Gwiazdy'. Jej zwycięstwo sprawi bowiem, że 'Niebiescy' ostatnie dwa spotkania zagrają z drużynami tułającymi się w ogonie tabeli, które w dodatku o nic już nie będą walczyć. Łyżką dziegciu jest w tym przypadku ostatnie spotkanie z innym słabeuszem ŁKS Łódź, które Chorzowianie powinni byli wygrać, a w tabeli wysforować się na pierwsze miejsce, a które zremisowali na własnym boisku! Jak zatem widać, gdy robi się nerwowo nad stalowymi nerwami górę bierze przypadek. W starciu z chirurgiczną precyzją 1-0 dla niego.

Gdyby spojrzeć na formę prezentowaną w ostatnich meczach faworytem powinien być Lech Poznań, który wygrał 6 z ostatnich 7 spotkań. Biorąc pod uwagę, że w pokonanym polu zostały osttanio m.in Polonia (6 miejsce), Legia (1), czy Śląsk (2) o podtrzymanie passy w starciach z Podbeskidziem (d, 12) i Widzewem (w, 9) może być niezwykle łatwo. Gdy dodać do tego bilans bramkowy tej serii: 12-4 widać gołym okiem, że Poznaniacy kroją niezwykle precyzyjnie. W starciu z przypadkiem mamy więc remis 1-1.

Lech nie jest jednak zależny tylko od siebie, bo traci punkty zarówno do Ruchu (1) jak i do Legii i Śląska (2), musi zatem liczyć na ich wpadki. O Ruchu była już mowa, skupmy się więc na Legii, przyjmując tą samą 7-meczową perspektywę. W tym okresie Warszawiacy wygrali tylko raz, a pokonać nie potrafili m.in Jagiellonii (10 miejsce), Widzewa (9), czy Bełchatowa (13). Czekaja ich mecze z Lechią (14) i Koroną (5). O sytuacji Gdańszczan już mówiliśmy, warto jednak zauważyć jak ważnym meczem będą dzisiejsze Derby Krakowa. Zadecydują o być albo nie być w lidze dwóch zespołów, oraz o ich nastawieniu w końcówce sezonu. Cracovia i Lechia w ostatnich dwóch kolejkach zagrają z Ruchem (obie) i z Legią (Lechia), Wisła natomiast zmierzy się w ostatnim meczu ze Śląskiem. Będą zatem Derby decydować o utrzymaniu, ale też o mistrzostwie Polski. Decydować wreszcie będą o losach Wisły, która bez dzisiejszego zwycięstwa definitywnie traci szanse na Europejskie Puchary, co dla drużyny broniącej mistrzostwa jest dużą porażką.

Wróćmy jednak do Legii i jej meczu w ostatniej kolejce z Koroną. Kielczanie to cichy bohater rundy wiosennej, w której nie dali się zbić m.in. Lechowi, a dotkliwie bo na ich własnych boiskach bili Wisłę i Śląsk. Mecz z Legią odbędzie się w Warszawie, a oprócz niego podopieczni Leszka Ojrzyńskiego zagrają jeszcze u siebie z Widzewem. Jeśli wygrają oba te mecze definitywnie pozbawią szans na mistrzostwo Legię. Drużyna Macieja Skorży to największa zagadka naszej ligi. Gdyby spojrzeć na mecze ze Śląskiem we Wrocławiu, czy z Ruchem w lidze, a zwłaszcza w finale Pucharu Polski, zobaczymy drużynę personalnie wystająca ponad rodzimą szarzyznę co najmniej o głowę, jeśli nie o dwie. Gdy jednak spojrzeć na męczarnie jakie przeżywają w meczach ligowych, widzimy zespół zupełnie nie potrafiący wykorzystać swojego potencjału. Odpowiedzialność za to z pewnością spada na barki Skorży, który nie potrafiąc odpowiednio zmotywować swoich zawodników, furtkę prowadzącą do mistrzostwa Polski, mimo słabej postawy goniących utrzymuje wciąż otwartą. Lider, który wygrywa 1 z 7 meczów w końcówce sezonu, pozostający jednocześnie głównym kandydatem do mistrzostwa? 2:1 dla przypadku!

Ostatnim kandydatem i obecnym współliderem jest Śląsk Wrocław. Odnoszę wrażenie, że w tej drużynie niemal wszystko zależy od przypadku. Jeśli Wrocławianie chcą myśleć o mistrzostwie, które na własne swe życzenie niemal wypuścili z rąk, muszą pokonać Jagiellonię (d) i Wisłę (w). Paradoksalnie więc, w dzisiejszych Derbach Krakowa zaprzyjaźnieni z kibicami Wisły Ci wrocławscy trzymać kciuki powinni za Cracovię. Sprawi to bowiem, że w ostatniej kolejce Wisła nie będzie już grać o nic, o utrzymanie za to ostro i do samego końca walczyć będą musiały Cracovia i Lechia, co z pewnością utrudni finisz Ruchowi i Legii, czyli konkurentom Śląska do mistrzostwa. Dziś zatem nad kibicowskimi sympatiami górę wziąć powinna chłodna kalkulacja. Dla samego Śląska to jednak niewiele znaczy, bo biorąc pod uwagę wahania formy jakie obserwujemy w ostatnich kolejkach, kontuzje i niezwykłe zamiłowanie do czerwonych kartek, zespół z Wrocławia może równie dobrze skończyć sezon mistrzostwem jak i miejscem poza strefą pucharową. Zadecyduje więc znowu przypadek. 3-1.

Dziwna ta liga, czasem rozpaczliwie słaba, ale podobnych emocji w końcówce nie gwarantuje chyba żadna inna w Europie! Zamiast, więc wzorem autora narzekać na nią i marudzić obejrzyjmy z uwagą dzisiejsze Derby Krakowa, a w ostatnich dwóch kolejkach wybierzmy się na stadiony, bo tam właśnie po latach 'wygrywania mistrzostw' w biurach działaczy i pokojach sędziowskich zdecydują się losy Mistrza Polski A.D. 2012.

piątek, 27 kwietnia 2012

Dzięki Pep!

Josep Guardiola, urodzony w podbarcelońskim Santpedor, wychowanek miejscowego Football Club, jego wieloletni kapitan, a ostatnio trener odchodzi. Ta smutna wiadomość wisiała w powietrzu jak ostrze gilotyny, które dzisiaj o godz 13.30 opadło ostatecznie, na specjalnie zorganizowanej konferencji.

Gdy w podobnej scenerii w 2008 roku Guardiola przestawiany był jako nowy trener "Dumy Katalonii" wyborowi temu towarzyszyła niepewność mieszająca się z niedowierzaniem. Prowadzący dotąd drużynę rezerw, niedoświadczony trener miał przejąć władzę w szatni wypełnionej gwiazdami z Ronaldinho i Eto na czele. Szatnię pełną indywidualności, istną mozaikę charakterów z którymi nie poraził sobie Frank Rijkaard. W klubie, w którym piłkarze mieli nieograniczona wolność, byli półbogami niemal nastał czas bolesnej rewolucji. Spóźnienia zaczęły być karane, każdy z zawodników miał odtąd ściśle przestrzegać diety, a ostateczne zdanie już zawsze należeć miało do trenera. Gracze niepokorni, nie umiejący się dostosować zaczęli być usuwani niezależnie od swojej klasy. W najbliższym czasie zespół opuścili m.in. Ronaldinho i Deco, niedługo później ich drogą podążył Samuel Eto. Środek ciężkości zespołu zaczął być przesuwany w kierunku Cantery, czyli własnych wychowanków. W 'erze Guardioli' z rezerw do pierwszego zespołu dołączyli m.in. Busquets, Pedro , a z Manchesteru United odkupiony został Gerard Pique, który opuścił Katalonię w młodości. Barcelona grająca zwykle efektownie, zaczęła być również niezwykle efektywna...

Chcąc przywołać osiągnięcia Guardioli trzeba w pierwszej kolejności powołać się na statystykę. 4 sezony, 242 mecze z czego aż 175 wygranych! 46 remisów i zaledwie 21 porażek. Bilans bramkowy przyprawiający o zawrót głowy: strzelonych 618 bramek, przy zaledwie 178 straconych. Gdyby chcieć wyciągnąć średnią, drużyna pod jego wodzą strzelała średnio nieco ponad 2,5 bramki na mecz, tracąc ok 0,7. Ale to przecież tylko suche liczby! Pod jego wodzą talent Leo Messiego eksplodował, a sam Argentyńczyk 3 razy z rzędu wybierany był najlepszy,m piłkarzem świata. Pod wodzę obu Panów Barcelona wygrała 5 kolejnych El Clasico i wpędziła największego rywala Real Madryt w niespotykane od wieków kompleksy. Był przy tym Guardiola eksperymentatorem ciągłym. Wspomniany Messi z prawego skrzydła przesunięty na środek, David Villa, golleador z Asturii, środkowy napastnik zarówno w Valencii jak i reprezentacji Hiszpanii powędrował na lewe skrzydło, Javier Mascherano z defensywnego pomocnika stał się środkowym obrońcą. Wszystko po to, by grę zespołu udoskonalić, nadać jej większej płynności i efektywności.

Nie uniknął też błędów, w tym największego jakim było sięgnięcie po Zlatana Ibrahimovica. Miał być Szwed rozwiązaniem wszystkich problemów zespołu, miał otworzyć drużynie złożonej z mikrusów możliwość grania piłek górnych dotąd niedostępnych. Plan choć wyglądał bardzo zachęcająco zakończył się fatalnie: zepsuciem atmosfery w drużynie i ogromnymi kłopotami finansowymi. Któż jednak nie unika błędów, w tak niepewnym w dodatku środowisku jak świat piłkarski?

Na dzisiejsza konferencję zaproszeni zostali również piłkarze, m.in. Puyol, Xavi, Valdes i Iniesta. Wszyscy ze smutkiem przyjęli rezygnację dotychczasowego trenera. Większe jednak niż smutek było ich zdziwienie, gdy prezes Katalońskiego klubu Sandro Rossel ogłosił następcę. Będzie nim Tito Villanova, dotychczasowy asystent pierwszego szkoleniowca. Jest to wybór logiczny o tyle, o ile przyjmiemy że logicznym jest dalsze podążanie ścieżkami wytyczonymi przez Guardiolę, który o swoim asystencie zawsze wyrażał się w bardzo ciepłych słowach. Jest to jednak również wybór bardzo ryzykowny, znacznie bardziej niż ten z 2008r. Guardiola nie miał co prawda doświadczenia, nawet takiego jak teraz Villanova, ale był wcześnie kapitanem drużyny, osobą charyzmatyczną i posiadającą ogromny autorytet i posłuch. Nieco żartem mówiąc wybór taki przewidział chyba Jose Mourinho, wsadzając podczas jednego z Gran Derbi palec w oko przyszłego szkoleniowca Blaugrana.



Podczas konferencji Guardiola tłumaczył swoje odejście zmęczeniem i wypaleniem, twierdził że nie może dać już niczego więcej zawodnikom. Zawodnikom których wprowadził na wyżyny! Powiedział, że 4 lata na stanowisku trenera Barcelony to jak wieczność, że potrzebuje przerwy od trenowania, oraz że odchodzi w poczuciu dobrze wykonanej roboty. Trudno się nie zgodzić zwłaszcza z tym ostatnim twierdzeniem, 13 zdobytych trofeów na 18 możliwych to wynik niespotykany w historii 'Dumy Katalonii'. Josep Guardiola zapamiętany będzie jako najwybitniejszy trener Barcelony, bo żywą legendą jest już od jakiegoś czasu. Czy oznacza to koniec mocarstwowości zespołu, czy też może 'drugi bieg' przekonamy się już w przyszłym sezonie.

Dzięki Pep!

Josep Guardiola i Tito Villanova 


czwartek, 19 kwietnia 2012

Dobrze, lepiej, Liga Mistrzów!


Barcelona, podobnie jak Real przegrała swoje pierwsze spotkanie półfinału Ligi Mistrzów, obaj giganci pozostają jednak faworytem do gry w finale. El Clasico zaplanowane na 19 maja w Monachium ustąpić musiało chwilowo temu, rozgrywanemu już w najbliższą sobotę.

Wszyscy wiedzieli jak zagra wczoraj Chelsea, a jak Barcelona. Wszyscy spodziewali się oblężenia bramki Petra Cecha i pojedynczych, śmiertelnych kontr Londyńczyków. Wyniku, poza kibicami tych ostatnich nie spodziewał się nikt. Za to właśnie pokochać można Ligę Mistrzów. Niby od lat o zwycięstwo bija się te same zespoły, które wiedzą o sobie już niemal wszystko, a jednak mecze o najwyższą stawkę wciąż stoją na najwyżsyzm poziomie i co najważniejsze dostarczają masę emocji.

Fani Blaugrana mogą mówić o pechu, ich ulubieńcy zdecydowanie nie mieli wczoraj swojego dnia. Trafili w słupek i poprzeczkę, dwukrotnie sprzed linii bramkowej piłkę tocząca się do bramki wybijali obrońcy Chelsea. Wyjątkowo nieporadnie wyglądał Fabregas, mniiej niz zazwyczaj aktywny w ataku był Dani Alves. Zrzucanie jednak wszytskiego na pecha jest w tym przypadku po prostu nadużyciem. Ogromna w tym zasługa takltyki 'The Blues'.

Niezależnie od tego, czy była ona dziełem trenera, czy rządzących klubem zawodników okazała się bardzo skuteczna. Chelsea cofnęła się przed własne pole karne, w grze z Barceloną żadna nowość. Nie wywierali jednak tak dużej presji na rozgrywających, (Xavi miał zdecydowanie więcej miejsca niż to się zwykle dzieje w meczach z np. Realem Madryt) skupili się na utrudnianiu gry innymi zawodnikom. Katalończycy przstąpili do tego meczu bez klasycznych skrzydłowych. Po lewej stronie biegał Iniesta, po prawej Alexis, naturalnym więc było że obaj w akcjach ofensywnych będą schodzić do środka. Ten właśnie środek został zagęszczony do niemożliwości. W newralgicznej strefie tuż przed polem karnym (Ottmar Hitzfeld nazywa to miejsce 'the red zone') zaporą nie do przejścia byli Terry, Cahil i Obi MIkel. Wszyscy rośli, niezwykle silni i oczywiście świetni defensorzy. Dodając do tego świetną grę lewego obrońcy Ashley'a Cole'a i grającego równiez po lewej stronie Ramireza, którzy do spółki ograniczyli ofensywne zapędy Daniego Alvesa do minimum, Londyńczycy zmusli Barcelone do grania przez maksymalnie zagęszczony środek.

Di Mateo zastosował równiez kilka chwytów z repretuaru Jose Mourinho, uchodzącego za tego, który na katalończyków ma patent. W środku pola postawił na trzech defensywnych pomocników (Obi Mikel, Lampard, Meireles), sklupionych głównie na rozbijaniu akcji. John Obi Mikel przyjął rolę, jaką u Mourinho gra często Pepe, kiedy jest przesuwany z linii obrony do pomocy: był typem środkowego obrońcy w pomocy, pierwszego czyszczącego. Mozna zatem powiedzieć, że Chelsea broniła się bez przerwy przynajmniej 7-8 zawodnikami, czaęstokroć całym zespołem. Również sposób wyprowadzania kontr podobny był do tego jaki preferują gracze Realu. Po przejęciu piłki natychmiast długie zagranie na prawą flankę Barcy, zwykle odsłoniętą przez ofensywnie ustawionego Alvesa. Tak tez padła jedyna bramka tego wieczoru.



Piłkę w środku pola przejął Lampard (cóż za nieodpowiedzialna strata Messiego w środku boiska w doliczonym czasie gry!), natychmiast zagrał na lewą stronę, gdzie zgodnie z planem brakowało Alvesa, na miejscu natomiast znalazł się Ramirez, podał do Drogby a ten z najbliższej odległości wpakował piłkę do bramki. Kontra popisowa, złożona z dwóch podań, trwająca kilkadziesiąt sekund. Tyle Chelsea potrzebowała by pokonać Barcelonę. Dopomogły oczywiście błędy w obronie: brak Alvesa, a przede wszytskim słabe krycie Mascherano, który odpuścił jedynego w polu karnym Drogbę.

Można się oczywiście przyczepić do taktyki Blaugrany. Może niepotrzebnie taka dużą swobodę ofensywną dostał Alves, może zbyt późno zmieniony został Fabregas. Guardiola widział co się dzieje na boisku i prubował reagować. Ściągnął śropdkowych Alexisa i właśnie Fabregasa (tego drugiego dopiero w 78 min), na ich miejsce wysyłając na plac Pedro i Cuence - typowych skrzydłowych. Cel był jasny, rozciągnąć ściśnięta obronę przeciwnika, dać więcej miejsca w środku Messiemu. W ostateczności zabrakło szczęścia, szczególnie w ostatnich sekundach, kiedy w słupek trafił Pedro. Szczęście jednak jest nieodłącznym elementem sportu. Dziś szczęście miała Chelsea, trzy lata temu, po błędach sędziowskich dopisało ono barcelonie. Kto będzie miałwięcej szczęscia za tydzień?

Jedna rzecz, która rzucała się w oczy zarówno w grze Realu Madryt jak i Barcelony to wrażenie, że zawodnicy na boisku są głównie ciałem, że myślami krążą już w pobliżu sobotniego meczu, który zadecydowac może o mistrzostwie Hiszpanii. El Clasico, czy Derby Europa jak m.in. nazywane są mecze między dwoma wielkimi rywalami mają swój ciężar gatunkowy i niezależnie od sytuacji w jakiej są oba kluby zawsze mają najwyższy priorytet. Mający jeszcze niedawno 10 pkt przewagi Real wylczy, by w sobotę, po meczu nie zostać z zaledwie jednym i w ogóle by w końcu Barcelonę zdetronizować. Przy odrobinie szczęścia może mu się to udać zarówno w Lidze jak i LM. Wydaje się zatem, że w rewanżowych meczach ujrzymy inne oblicza hiszpańskich kolosów. Teraz najważniejsze jest starcie bezpośrednie.

Poniżej skróty dwóch meczów półfinałowych


ملخص مباراة البايرن و الريال przez zamalektv
ملخص مباراة تشلسي و برشلونة przez zamalektv

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Pukanie od spodu

Podobno nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej. Piłkarze wrocławskiego Śląska od początku rundy wiosennej osuwali się na dno. Kolejnymi fazami zanurzenia były klęska z Legią, frajerski remis z Widzewem, oraz porażka z występującą w I Lidze Arką Gdynia w Pucharze Polski. Po meczu z Cracovią wydawało się, że można  się od dna  odbić  i to w znaczeniu dosłownym, bo Krakowianie w tabeli ligowej znajdowali się właśnie na samym jej dnie. Szansy Śląsk nie wykorzystał, osiadł tuż obok 'Pasów'. Gdy szykował się do kolejnej próby odbicia, od spodu, tuż pod jego nogami rozległo się ciche pukanie.

Pukanie ciche na razie, wkrótce stać się może niezwykle donośne. Mimo fatalnej postawy w ostatnich meczach, pozycja w tabeli nadal jest bardzo korzystna.Śląsk wciąż zajmuje miejsce gwarantujące grę w Europejskich Pucharach, a do lidera traci tylko 3 pkt. Utrzymać ta pozycje będzie jednak niesamowicie trudno, bo wrocławian dopadł kryzys i to złożony, wielopłaszczyznowy.

Problemów jest tak wiele, że nie wiadomo od czego zacząć. Po pierwsze i najważniejsze chyba wali się plan współpracy na linii Miasto Wrocław - Zygmunt Solorz. Już wcześniej nie wypalił pomysł z 'wehikułem finansowym' jakim miała byc galeria handlowa wybudowana tuz obok stadionu. Śląsk kredytu na kilkaste milionów złotych nie dostał od nikogo, a zamiast galerii obok stadionu straszy wielka dziura. Wcześniej jeszcze obie strony umówiły się, że łożyć na zespół będę po równo. Miasto ze swych obietnic wywiązuje się na bieżąco. Gorzej jest ze stroną drugą.

Zygmunt Solorz, który od początku powtarzał, że nie interesuje go klasyczny sponsoring to biznesmen twardy i nieugięty. Rzecz by można gracz z prawdziwego zdarzenia, co potwierdzić może jego pozycja na liście najbogatszych Polaków. Obciążony miesięczną ratą kredytu zaciągniętego na kupno Polkomtela w wysokości 150 mln zł (tak przynajmniej twierdzą ludzie z jego otoczenia) na Śląsk łożyć zwyczajnie nie chce. Gdy niedawno prezydent Dutkiewicz ogłosił 'podwyższenie kapitału' o 12 mln zł, czyli w języku prostszym, a zrozumialszym przelanie na konto drużyny takiej właśnie kwoty, Solorz taki sam ruch, do którego zobowiązuje go podpisana umowa, uzależnił od zwrotu kosztów poniesionych na budowę galerii. Domoga się więc, zwrotu kosztów poniesionych na wykopanie wielkiej dziury, pamiątce po niedoszłym wehikule finansowym. Miasto jest w kropce, negocjacje podobno trwają.



Tymczasem w samym Śląsku zabrakło pieniędzy na normalne, codzienne funkcjonowanie. Piłkarze wciąż nie dostali premii za vice-mistrzostwo w poprzednim sezonie. W dodatku zaległości strony właściciela Polsatu również sięgają poprzedniego sezonu. Wbrew więc umowie, ciężar utrzymania druzyny niesie na swoich barkach tylko miasto Wrocław, które nota bene ma związane ręce. Sytuacja jest tak skomplikowana, że nazwanie jej ciasnym supłem zdaje się być igraszką. Po kolei:

1. Wrocław budując nowy stadion zadłużył się potężnie. Oficjalnie koszt wyniesie od 900 mln zł do nawet 1 miliarda. Nie ma więc mowy o słabym Śląsku, drużynie przeciętnej ponieważ:

2. by opłaciła się organizacje jego meczów na nowym stadionie powinien on być wypełniony przynajmniej w połowie, a i to tylko po to by zwróciły się koszty. Zespół słaby, grający futbol nudny i nie osiągający dobrych wyników tylu ludzi z pewnością nie przyciągnie. Ewentualny powrót na Oporowską nie wchodzi w grę, bo..

3. nowy stadion bez regularnie występującej na nim druzyny nie będzie w stanie na siebie zarabiać, a kredyt trzeba spłacać, w dodatku za pieniądze podatnika, co nie wszystkim Wrocławianom mui się podobać.

4. Wreszcie sam Śląsk nie może wiecznie liczyć na jałmużnę od Magistratu, sam musi zacząć na siebie zarabiać. Najlepiej grając przy pełnym stadionie (bilety, prawa telewizyjne) i w Europejskich Pucharach (tu oprócz praw telewizyjnych, dodatkowych meczów i kasy za bilety dochodzą premie za wygrane i remisy. Lech Poznań w sezonie 2010/11 zarobił w ten spoób dodatkowe 12 mln zł, czyli więcej niż połowę obecnego budżetu Śląska)

W ten oto sposób buduję się papierową potęgę drużyny, któa na kredyt ma osiagnąc sukces, by kiedyś ten kredyt spłacić i móc samodzielnie funkcjonować. Pomaga jej miasto, które również musi spłacać kredyt, do pomocy więc zaprosiło jednego z najbogatszych Polaków, który jednak pomagać mimo umowy nie chce, bo sam spłaca inny, potężny kredyt. Żyjemy w czasach szalonych.

Ale to nie koniec problemów. Aż 9 graczom kończą się w czerwcu kontrakty. Wśród nich są zawodnicy tak istotni jak Fojut, Celeban, czy Madej. Ten pierwszy już zresztą sytuację wykorzystał i podpisał umowę z drużyną Celtic Glasgow. Wiele ofert ma podobno również Celeban. Na żadnym z nich Śląsk nie zarobi ani złotówki. Odejdą za darmo. Jak fatalna jest to sytuacja świadczy choćby przypadek Fojuta, który myślami jest już w Szkocji, co przekłada się na jego fatalną dyspozycję obecnie.

Nie bez odpowiedzialności za wyniki jest też trener Orest Lenczyk. Jego wizje zespołu grającego nie tylko efektywnie, ale też efektownie były niezwykle kuszące, zwłaszcza że Śląsk w tabeli prowadził. Wydaje się jednak, że zmiany w trakcie sezonu nie wpłynęły na zespół pozytywnie. Nie najlepiej chyba też przepracowany został okres przygotowawczy. Na tle innych zespołów piłkarze Śląska biegają wolniej i chce im się mniej. Nie bez wpływu na psychikę poszczególnych piłkarzy była też na pewno afera podsłuchowa, w której trener w ostrych słowach wyrażał się o drużynie.

Sprowadzenie, więc całego problemu do stwierdzenia 'nie ma sianka, nie ma granka' wydaje się spłaszczaniem problemu, próbą uproszczenia rzeczy bardzo skomplikowanej. Tym bardziej, że comiesięczne wypłaty wpływają na konta piłkarzy regularnie. Niektórzy (większość?) jednak są myślami poza boiskiem, stąd masa błędów i ogólne wrażenie w każdym niemal meczu, że to przeciwnikowi Wrocławian chce się bardziej. Piłkarz niepewny swojej przyszłości, z głową zaprzątniętą myślami 'co dalej?' to jest w stanie skupić się na 'tu i teraz'. Jest więc rozkojarzony, nie skoncentrowany. Gra słabo.

Przed Śląskiem, więc czas sądny, żeby nie powiedzieć decydujący. Walka o Mistrzostw Polski, o Europejskie Puchary i o to przede wszystkim, by świeżo i przed chwilą zaledwie rozbłysły blask, nie przygasł równie szybko jak się pokazał.